Drugi rozdział na dziś!
><><Harry><><
Mijały kolejne dni. Czarne chmury wiszące nad nami zdawały się odchodzić w niepamięć. Przez czas choroby ciągle towarzyszyłem Louisowi. Szatyn faktycznie mnie zaraził. Obaj strasznie się smarkaliśmy, co śmieszyło Zayna i Gem. Nie wychodziliśmy na zewnątrz do pracy, tylko jedynie na kilka minut by posiedzieć razem pod kocem na werandzie z kubkiem herbaty w dłoni. Kochałem takie chwile. Było ich znacznie więcej. Wolny czas poświęcaliśmy na przytulaniu i rozmowie. Denerwowała mnie moja mama, która co kilka minut sprawdzała, czy wszystko u nas w porządku. Jak z małymi dziećmi. - pomyślałem. Nie miałem jej za złe, troszczyła się. Louisa traktowała jak drugiego syna. Denerwowało mnie jedynie to, że wielokrotnie przerwała nam pocałunek. Louis wtedy odskakiwał ode mnie, czerwieniąc jak pomidor. Ale wzrok Anne mówił wszystko, wiedziała co robiliśmy.
Teraz słońce chyliło się ku zachodowi. Siedziałem w fotelu na werandzie z Louisem na kolanach. Obaj przykryci byliśmy kocem. Szatyn trzymał mój ulubiony, zielony kubek z herbatą i od czasu do czasu z niego popijał. Ja już swoją skończyłem i teraz niebieski jak oczy Lou kubek leżał na stoliku przed nami.
- Kocham cię, maluchu, wiesz? - powiedziałem kolejny raz już tego dnia.
- Kocham cię też, Hazz. - odparł. - Ale nie mów na mnie mały! Przez ciebie nawet twój ojciec tak się do mnie zwraca. Niektórzy się ze mnie śmieją!
- Nie złość się, złośniku. - szepnąłem mu na ucho.
Poruszył się na moich kolanach, gdy zaczął się zsuwać. Wciągnąłem ze świstem powietrze. Louis spojrzał na mnie, przybierając niewinny wyraz twarzy. Wiedziałem, że nie zrobił tego przez przypadek, za dobrze go znam. Przeniosłem teraz ręką, którą oplatałem go w pasie na jego krocze. Teraz znieruchomiał. Uśmieszek zszedł mu z twarzy.
- Jeśli ja mam przemknąć się do pokoju z namiotem w spodniach, to ty też. - powiedziałem cicho. - A nie zapominaj, że musimy pokazać się na kolacji.
Przełknął z trudem ślinę i pokiwał głową. Ścisnąłem jego krocze, po czym zabrałem swoją rękę. Odetchnął z ulgą i się zrelaksował. Do nas podbiegł Clifford. Chciał zwrócić na siebie uwagę, ale byłem pochłonięty swoim chłopcem. Od kiedy Des zaprzyjaźnił się z tym czworonogiem, ten nie odstępował go na krok. Wychodziło na to, że Louis mógł pożegnać się z psem.
- Tu jesteście chłopcy. - usłyszałem głos Anne. - Kolacja prawie gotowa, Gem kończy robić sałatkę, więc powoli się zbierajcie.
- Już idziemy. - zapewniłem kobietę.
Louis dopił swoją herbatę i zanim zdążył zsunąć się z moich kolan, potarłem jego krocze. Zmrużył na mnie oczy, a ja tylko się uśmiechnąłem, kradnąc całusa. Zabrałem kubki, lecz koc zostawiłem. Zapewne po kolacji jeszcze tu wrócimy.
Tomlinson zajął miejsce, a ja umyłem po nas brudne naczynia. Po chwili usiadłem obok niego. Nałożyłem nam sałatki i podałem pieczywo. Cicho podziękował. Gdy wszyscy zaczęli jeść, również chwyciłem za widelec. Sałatka była przepyszna. Może to dlatego, że wraz z Louisem przyczyniliśmy się do obierania warzyw i krojenia ich. Nałożyłem sobie nawet dokładkę. Odkąd przeziębienie minęło, miałem większy apetyt. Wcześniej nie byłem w stanie zjeść nawet zwykłej bułki przez cały dzień. Zaczekałem aż Louis zje swoją kolację.
Aby umilić sobie czekanie, wsunąłem dłoń pod stół, napotykając kolano szatyna. Zauważyłem, jak przestał żuć i spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnąłem się przebiegle i udałem, że przysłuchuję się rozmowie moich rodziców. Szatyn ponownie zaczął jeść. Sięgnął po szklankę soku, gdy dłoń umieściłem przy jego rozporku. Zakrztusił się napojem, przy okazji uderzając kolanem o stół. Oczy wszystkich osób zwróciły się w jego stronę. Odsunął się nieco i próbował się nie krztusi. Poklepałem go delikatnie po plecach między łopatkami. Dopiero po chwili się uspokoił.
- Ale jesteś łapczywy. - zaśmiałem się, kciukiem ścierając jego ślinę.
Nikt z obecnych tego nie skomentował. Na nowo rozpoczęli swoje rozmowy. Szatyn patrzył na mnie z urazem, ale wiedziałem, że długo nie będzie się gniewać. Kochana kruszynka chce tylko tak groźnie wyglądać. Szybko dokończył sałatkę i wstaliśmy od stołu, dziękując za posiłek. Chciałem pójść do naszej sypialni, ale Louis uparł się, że chce jeszcze się przewietrzyć.
Nie miałem nic przeciwko. Złapałem jego dłoń i poprowadziłem do wyjścia. Usiedliśmy znów w tym samym miejscu w fotelu, a szatyn na moich kolanach. Przykryłem nas kocem. Trzymałem chłopaka w psie, by się nie zsuwał. Gdy przysypiał, chciałem go nieco rozbudzić. Zsunąłem dłoń niżej i położyłem na jego kroczu.
- Harry... - jęknął, chwytając mnie za dłoń.
- Obiecuję, że ci się spodoba. - powiedziałem. - Gdyby było coś nie tak, od razu przestanę, tak?
- W porządku. - pokiwał głową, przygryzając dolną wargę.
Pocałowałem go w głowę i uśmiechnąłem, czego chłopak nie mógł już zobaczyć. Wsunąłem dłoń w jego spodnie, pod bokserki. Cały się spiął na ten dotyk, ale po chwili było już w porządku. Zacząłem masować jego jądra czując, jak robi się twardy. Wystarczyło kilka ruchów nadgarstkiem i po kilku minutach wśród jęków i sapnięć, doszedł w swoje spodnie. Nikt nie zauważył tego, co miało przed chwilą miejsce. Wszyscy znajdowali się jeszcze w budynku.
- To było... - zaczął, próbując uspokoić przyśpieszony oddech.
- Wiem, Loueh. - pocałowałem go w skroń. - Sprawię, że każdy taki dotyk będzie dla ciebie przyjemnością, nigdy więcej bólem.
><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie ponownie kowboje!
To drugi rozdział na dziś z dedykacją dla: mynameispizza17
Wszystkiego najlepszego robaczku!
💙💚 Dobranoc wam wszystkim, jednokierunkowych! 💚💙
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><
CZYTASZ
Lonely Cowboy ~Larry ❌
Fanfiction#7|| Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać. Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w t...