Rozdział 15.

2.3K 88 0
                                    

Całe popołudnie jak i wieczór spędziliśmy we trójkę, ja, Liam i Sonia, siedząc w salonie. Oglądaliśmy stare dobre komedie, które akurat leciały w TV, piliśmy wino i po prostu dobrze się bawiliśmy. Z początku Sonia miała opory przed Liamem i jego towarzystwem, ale szybko przekonałam ją, że to zupełnie normalny facet i nie musi traktować go jak wielmożnego pana i władcę. Nad nim też musiałam trochę popracować, ale już po godzinie jedliśmy razem pyszną kolację, gawędząc i śmiejąc się jak paczka najlepszych przyjaciół. Bardzo miła odmiana. Czułam się rewelacyjnie. Prawie zapomniałam, że jeszcze parę tygodni wcześniej byłam zupełnie inną osobą - samotną, złamaną na duchu i bez perspektyw na lepsze jutro. A tu taka zmiana. Prawie udało mi się zapomnieć o tym, co zrobił mi Marco. Ale także o tym, co Liam zrobił Marco. Prawie.

Po wesołym, ale też męczącym dniu, około 22 udałam się do swej sypialni. Wzięłam szybki prysznic i padłam na łóżko. Nawet nie miałam siły ubierać piżamy tylko w samej bieliźnie zagrzebałam się w pościeli i zasnęłam jak dziecko.

Obudziłam się skoro świt, narzuciłam szlafrok i po cichu zeszłam do kuchni przyrządzić sobie kawę. Byłam od niej uzależniona. Po kilku minutach, z kubkiem w dłoni pomaszerowałam na taras, by powitać nowy dzień na świeżym powietrzu. Szybko jednak zrozumiałam, że to nie był dobry pomysł. Nie chciałam rezygnować z tego planu, więc pobiegłam na górę, ubrałam co było pod ręką, narzuciłam pled na plecy, ciepłe skarpety na stopy i powróciłam przed dom. Słońce nieśmiało przebijało się przez poranne mgły. Przełknęłam łyk aromatycznej kawy i rozkoszowałam się spokojem. Była niedziela, wszyscy nadal spali w swoich pokojach. Postanowiłam, że posiedzę tak jeszcze tylko chwilę i pójdę przygotować śniadanie. Tak dawno nie miałam okazji niczego samodzielnie przyrządzać. Nie wiedziałam, co Liam zwykle jada z rana, bo gdy ja schodziłam to jego już nie było. Pomyślałam, że dawno nie jadłam naleśników. Na ogół nie przepadam za słodkościami, to dobre na deser, ale naszła mnie na nie wielka ochota. To jest to! Dopiłam ukochany napój i pomknęłam do obszernej kuchni. Znajdowało się tam wszystko, co możliwe, najnowsze urządzenia AGD, o jakich do tej pory ja mogłam jedynie poczytać w katalogach elektromarketów. Dwudrzwiowa lodówka wypchana była po brzegi, spiżarnia również. Zgromadziłam na blacie wszystkie potrzebne składniki i wzięłam się do roboty. Gdy sterta jeszcze gorących naleśników spoczęła na wielkim talerzu, nałożyłam do małych miseczek dżem truskawkowy, konfiturę śliwkową, świeże owoce, w tym maliny i moje ulubione borówki, a także przygotowałam naprędce bitą śmietanę, nie uznaję sztucznych zamienników w sprayu. Wyjęłam z lodówki sok pomarańczowy, włączyłam też ekspres. Oparłam się o wyspę kuchenną myśląc, co jeszcze mogłoby się przydać, gdy poczułam jak znane mi już dłonie obejmują moje biodra od tyłu, a ciepły oddech owiewa moją szyję i policzek. Choć było to przyjemne, to jakiś cichy głoś z tyłu głowy kazał mi się szybko odsunąć poza zasięg rąk mężczyzny. Liam posłał mi zdezorientowane spojrzenie, lecz nie skomentował mojego zachowania. Przecież jeszcze kilka dni temu spałam w jego objęciach, a dziś uciekam przed jego dotykiem? Sama siebie nie rozumiałam, ale co miałam na to poradzić...

Chcąc rozluźnić atmosferę Liam rzucił z chłopięcym uśmiechem:

- Zrobiłaś dla mnie naleśniki? - zaśmiał się radośnie.

- Nie są dla Ciebie. To znaczy nie tylko dla Ciebie. Chciałam coś przygotować, a na naleśniki skurat miałam wielką ochotę. Częstuj się, ale zostaw też coś dla mnie i Sonii. - przygasiłam jego zapał, choć szczerze rozweseliła mnie jego reakcja. Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek w moim rodzinnym domu miało miejsce takie wspólne śniadanie z bliskimi. Zajęłam miejsce przy stole i pogrążyłam się w myślach o przeszłości.

Przebudzenie (cz.1.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz