Rozdział 19

312 21 4
                                    

Narracja trzecioosobowa

Od kilku dni siedziała przy łóżku pogrążonego w śpiączce mężczyzny. Wyglądał tak niewinnie, jakby spał... Nie jakby kilkanaście godzin temu próbował się zabić. Wstała. Podeszła do oddalonego o kilka metrów okna. Żółtawe światło latarni przecinało bezkresną czerń. Względnie bezpieczna ciemność już od kilku godzin obejmowała miasto swoimi ramionami. Ramionami, które aż wołały ją do siebie. "Chodź, poddaj się. Nie śpisz od prawie dwóch dób. Jedyne czego chcesz to zapomnieć i spokojnie zasnąć." - zdawała się mówić Noc. "Nie" - chciała powiedzieć, ale z jej gardła wydobył się jedynie zduszony szept. Położyła dłonie na zimnym parapecie. Gdzieś tam, daleko ludzie mają dzień. Wpatrują się w słońce i zajmują się swoją rodziną. Dlaczego o tym myślała? Niemal powiedziała do siebie "Dlaczego gadasz z Nocą?". No właśnie, dlaczego? Wystarczyło kilka dni bez towarzystwa ludzi innych niż ubrani na biało lekarze i pielęgniarki i znaczna ilość kofeiny we krwi, a ona już traciła zmysły. O... lekarze. No właśnie. Te nigdy nie śpiące, karmiące się umierającymi z tęsknoty za chorymi istoty przekroczyły próg sali. Dziewczyna odruchowo przesunęła się do drzwi i wyszła jeszcze przed zbędnymi uwagami lekarzy, że im przeszkadza. Wyjście na korytarz. Czyż to nie idealna chwila na kolejną kwaśną, cholernie niedobrą kawę z zakurzonego automatu? No jasne. Ale... czekaj. Która to dzisiaj? No to zależy, która godzina... i jaki dzień. Luna od czasu jak wraz Matteo przyjechała do szpitala w ogóle nie liczyła czasu. Broń Boże, nie dlatego, że była szczęśliwa. Raczej dlatego, że znajdowała się w stanie głębokiej depresji,w dodatku z początkami innych chorób na przykład tych objawiających się nie spożywaniem niczego oprócz kawy. Nie wiem czy taka choroba istnieje... Podeszła do automatu. Ehh znała tę drogę tak dobrze, że bez problemu przeszłaby ją z zamkniętymi oczami. Ciekawe ile monet wydała na tą okropną, brązową ciecz, która koło kawy nawet nie leżała. No ale przynajmniej działała. Bóg wie czego tam dosypywał ten zasrany automat, ale stawiało na nogi. A oto przecież chodziło. Powłócząc nogami wróciła do sali. W sumie to pod sale, bo białe bestie jeszcze jej nie opuściły. Luna skuliła się, opierając się o ścianę. Uniosła wzrok do sufitu. Była zbyt zmęczona nawet na myślenie. Na gadanie do przedmiotów i pojęć też, dlatego tylko siedziała spokojnie.
- Luna, miałaś wrócić do domu...
Dziewczyna zignorowała tę uwagę. Jak niby miała przemierzać miasto w takim stanie? To absurdalne.
- Luna. - szatynka ukucnęła koło nie kontaktującej  ze światem dziewczyny. - Proszę, zrób to choćby dla mnie. Odpocznij. Teraz ja i Gaston posiedzimy przy Matteo. I zostaw tę kawę. - Nina wyjęła z ręki brunetki kubek.
Brak reakcji. Dopiero gdy lekarze opuścili salę dziewczyna wykazała jakiekolwiek zainteresowanie rzeczywistością. Wstała i jak robot podążyła do sali. Odurzenie kofeiną spowodowało, że reagowała tylko na określone sygnały.
- Luna!
- Na prawdę nie wystarczająco pokazuje Ci, że mam Cię gdzieś. Już bardziej nie mogę Cię ignorować! Nigdzie z tobą nie pójdę. Zostaję, a jedyną osobą, która opuści tę salę będziesz ty. - jej głos miał zabrzmieć pewnie, ale zamiast tego z jej gardła wydobył się słaby szept.
- Ale...
- Nie ma ale. Zostanę bo jestem winna. Bo to wszystko przez to, że jestem egoistyczną suką. A teraz idź proszę i daj mi dalej rozmawiać z Nocą, łóżkiem szpitalnym, drzwiami i wszystkim co ratuje mnie przed towarzystwem innych ludzi.
Szatynka wskazała głową na leżącego mężczyznę, który póki co był jeszcze człowiekiem.
- Miałam na myśli kontaktujących ze światem żywych. Takich, którzy nie stoją jedną nogą na tamtym świecie. - sprostowała swoją wypowiedź Luna.
- Co z nim? - spytała jak gdyby nigdy nic Nina.
- Co ma być? Roślinka, maszyna, nie wiem jak to określić. Brak funkcji życiowych. Wszystko kontrolują maszyny. - Luna wskazała ręką na otaczające chłopaka przewody prowadzące do różnych urządzeń. - Lekarze twierdzą, że „Czekamy na śmierć mózgu" więc czekamy. Jeżeli kiedykolwiek odzyska sprawność to czeka go pobyt w szpitalu psychiatrycznym, ale jak na razie to miejsce dla niego mogą rezerwować tylko na cmentarzu.
Po takim czasie w towarzystwie pół-martwej osoby Luna nawet nie uroniła łzy mówiąc o ewentualnej śmierci Matteo.

Biel szpitala jest przerażająca. Bo zupełnie tu nie pasuje. Szpital to wszechobecna śmierć. Gdzie nie spojrzysz tam ludzie płaczą lub czekają. A na intensywnej terapii czekać można tylko na jedno.

La amistad es fuerte, pero el amor perdura mas - Lutteo [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz