Abigail's prov
Siedzieliśmy we troje w salonie popijając herbatkę i zagryzając ciasteczka. Niby sielanka, ale jednak nie. Jeffrey i Evan od godziny obmyślali jakieś plany, nad którymi ja nie mogłam się skupić. Coś mi nie pasowało. Najpierw wyjazd rodziców mojego wilczka, potem przyjazd Jeffa. W między czasie ukatrupienie starego bety. Dziwne, że w świecie wilkołaków wszystko to obeszło się bez zainteresowania żadnej z watah. Owładnął mną dziwny strach. Sama nie wiedziałam dlaczego. Siedziałam spięta i tępo patrzyłam się w okno. Kiedy zorientowałam się, że mam mokre dłonie od razu dyskretnie wytarłam je o spodnie. Pogrążona w klatce własnych myśli, nie zorientowałam się kiedy moi towarzysze wyszli z salonu. Kiedy podniosłam się z fotela poczułam niemiłosierny ból w skroniach.
Co się dzieje? - mruknęłam pod nosem. Zachwiałam się lekko, ale dość szybko odzyskałam równowagę. Skierowałam się w stronę sypialni, potrzebowałam snu.
Byłam otępiała, ledwo widziałam na oczy. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Chyba przez pół drogi wspomagałam się ścianą. Dziwiło mnie tylko to, że nie spotkałam nikogo po drodze. Droga ciągnęła mi się coraz bardziej. Miałam wrażenie, że idę wieki. Często zatrzymywałam się tylko po to, aby złapać trochę więcej powietrza. Czułam się coraz słabsza, ale nie mogłam sobie pozwolić na omdlenie w korytarzu. Spięłam więc ostatki sił i po niedługim czasie ujrzałam upragnione drzwi. Dopadłam do nich i uwiesiłam się na klamce, bo inaczej bym ich nie otworzyła.
Do łóżka się doczołgałam, pamiętam z tego jeszcze piękny zapach pościeli....Niebo zdobiła nadnaturalnie jasna pełnia. Noc wyglądała jak dzień. Abigail spokojnie przemierzała gęstwinę lasu. Szła jak we śnie, przyciągał ją zapach drzew, krzewów.. Las wyglądał przyjemnie i bezpiecznie, dzięki pełni wszystko było widać jak na tacy, nie bała się. W pewnym momencie usłyszała skowyt. Niechętnie odwróciła głowę od pięknego księżyca i spojrzała w tamtym kierunku. Zauważyła zagajnik, który spowijała nieprzyjemna czerń. W pierwszej chwili pomyślała sobie, że się przesłyszała, ale skowyt stawał się coraz bardziej wyraźny, przerażający, błagający o pomoc. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Czuła niepokój, więc skierowała się w tamtą stronę. Czerń tego zagajnika była jakaś hipnotyzująca, przyciągała ją bardziej niż jasność księżyca. Abigail nie zorientowała się nawet, że idzie w tamtą stronę wiedziona przekonaniem, że musi pomóc temu biednemu zwierzęciu.
Jej sylwetka całkowicie pogrążyła się w mroku, wtedy Abigail nie czuła już przyciągania. Zaczęła czuć lęk, który był spowodowany nieprzyjemną ciszą, nie słyszała już skowytu, było jej coraz bardziej zimno. Szybko więc zwróciła, chciała znów ujrzeć ten przepiękny księżyc, poczuć woń lasu, a nie zgnilizny. Była już prawie u celu, widziała promienie księżyca, które nieśmiało przebijajły się przez gęstwinę i wtedy stanęła jak wryta. Znikąd pojawiła się przed nią wstrętna kreatura, kształtem nie przypominała ani wilka, ani człowieka, stała na dwóch tylnych potężnych łapach. Ryk bestii rozniósł się głuchym echem po okolicy. Dziewczyna próbowała uciekać....Evan's prov
-Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pmogłeś, Jeff. - uścisnąłem rękę przyjacielowi.
-Z korzyścią dla obu stron - zaśmiał się.
-Nie wiedziałem, że zawieranie paktów kosztuje tak wiele wysiłku..
-Przede wszystkim sprytu - znów zachichotał. - Gdzie jest Abigail tak w ogóle? Myślałem, że poszła z nami...
-Właśnie....może została w salonie? Mogła też pójść do naszego pokoju, była jakaś wyłączona..
-Kobiety! - machnął Jeff ręką - nie przejmuj się, przejdzie jej.
-A jak miewa się Tiffany? Z tego wszystkiego zapomniałem zapytać.
-Wyśmienicie, w tamtym roku urodziła mi syna.
-Co ty powiesz! Tyle mnie ominęło...
-Studiować ci się zachciało - znów się zaśmiał.
-No ominęło mnie sporo niestety - westchnąłem. Jeff poklepał mnie po ramieniu, rozumiał, że chciałem się od tego odciąć, ale wiedział też, że tu wrócę. Ta wataha to moje dziedzictwo, kiedyś byliśmy imperium, teraz....no cóż....postaram się je choć trochę odbudować...
-Zajrzyjmy do map, muszę Ci coś jeszcze pokazać.
-Chodźmy do mojego gabinetu - jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Nie mieliśmy daleko.
-Evan! Evan! - wołał ktoś z końca korytarza, po chwili ujrzałem swojego betę.
-Co się stało Ludwiku? - spytałem zdezorientowany.
-Nie jest dobrze, tu masz list.
Wziąłem go szybko i przeczytałem na głos. Nasza trójka spojrzała po sobie zaskoczonymi spojrzeniami.
-Co za idiota! - zaklął Jeffrey.
-Uspokujmy się, piszą, że wypowiadają nam wojnę, ale nie piszą dlaczego, musimy wysłać negocjatorów.
-Myślisz, że wrócą stamtąd żywi!? - zapytał Ludwik.
-Nie mamy wyjścia, trzeba pertraktować ze stadem z północy - stwierdził Jeffrey.××××××××××××××××
CZYTASZ
Ty? Moją mate?
Werewolf"-(...)To jakieś chore żarty. Przecież oni mnie zabiją i ciebie przy okazji też. To nie dzieje się na prawde....." Dowiesz się co dalej czytając te skromną opowiastkę ;3 Uwaga! Pojawiają się treści dla dorosłych oraz wulgaryzmy :) Okładkę wykonała f...