CIENIE: Nienazwane wyspy archipelagu dziwów [4]

313 19 2
                                    

NARRATOR: Albus Potter

PS: To czwarty rozdział po "CIENIE: Ciemna chmura [3]".

.

.

.


— Al, powiesz mi, co cię tak zajmuje?

Jego głos jakby wybudza mnie z transu. Muśnięty zmartwieniem, łagodny dźwięk. Podnoszę głowę znad opasłego tomiska, którego fragment miałem czytać. Miałem – ale mój wzrok zastygł w nieświadomości na jednym i tym samym zdaniu. Nie dociera do mnie sens poszczególnych słów.

Czy ten tekst nie został przypadkiem napisany w obcym mi języku?

Scorpius siedzi naprzeciwko mnie, opierając się o wezgłowie swojego łóżka – tak jak zwykle, gdy spędzamy czas razem nad szkolnymi sprawami – i lustruje mnie badawczo. Zawsze gdy tak na mnie patrzy, mam wrażenie, że prześwietla mnie na wylot, niczym magiczny aparat rentgenowski, rozszyfrowując wszelkie zagadki, które stanowią zawartość moich myśli, i przeglądając wszystkie kadry wspomnień, które przelatują mi akurat przez głowę.

Przygryzam wargę, w absurdalnym instynkcie obronnym przenosząc wzrok na tylko trochę pomiętą szmaragdową kołdrę, na której siedzimy.

— To nic. Jakoś tak po prostu... zdarza mi się odlatywać.

Nie ma mowy, bym zawracał mu głowę jakimś błahym snem; starczy, że sam się nim martwię. Nikt inny nie musi. On nie musi. Nie chcę, żeby się czymkolwiek martwił.

Czy da się uchronić kogokolwiek od bólu? To nieuniknioność; zmarnujesz siły i sprawisz więcej bólu, próbując.

Chociaż, niewiele ku temu robię, bo sam jestem, zdaje się, idealnym powodem dla jego trosk. Szlag, jakkolwiek by się starać, to zawsze idzie na marne; przynajmniej w większej części. Takie mam wrażenie.

Szkoda.

— Ale wcześniej ci się jakoś nie zdarzało. — Jego ton jest bardzo rzeczowy, gdy poprawia się na miękkich poduszkach. Ma ich kilka, bo „to takie miłe, gdy masz mnóstwo puchu pod kręgosłupem".

Zgadzam się z tym.

— Mmm, może i... Ale ludzie się zmieniają. Co nie? Nic nowego. — Nic nowego, że stale coś nowego; ironia. Wzruszam ramionami i próbuję się do niego uśmiechnąć, ale jakoś nie wychodzi. Jakby mięśnie mojej twarzy zapomniały, jak to się robi, jakby straciły wprawę. Kiedy ja się ostatnio uśmiechałem?...

I znów wpatruję się w jego oczy. A on w moje. Są takie szarobłękitne; jak chmury pełne deszczu. Trochę nieprzeniknione. I znów mam wrażenie, że topię się w tych srebrzystych oceanach, a on poznaje każdy mój sekret.

Właściwie, nie mam ich zbyt wielu. Przynajmniej nie przed nim. A powodem każdego jednego z tej garstki jest... zwyczajne to, że nie chcę zrzucać mu ciężarów na barki.

Dzielony ciężar nie zawsze znaczy mniejszy ciężar. Czasem sam fakt, że obarczamy nim kogoś jedynie dokłada do całości.

— Tylko że każda zmiana ma swoje podłoże — stwierdza, a jego głos wydaje się odległy, o wiele, wiele mil.

Ciekawe, gdzie wędruje... Na jak wielu nieznanych mi lądach błąkają się jego myśli... Gdy go raz zapytałem, powiedział, że to nienazwane wyspy archipelagu dziwów.

Ponownie wzruszam ramionami, czując się... po prostu jakoś tak głupio. Nieadekwatnie. Jak małe dziecko żalące się, że boi się potwora spod łóżka.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz