VII. Światło

785 107 20
                                    


O zmierzchu Audrey czekała pod ogromnym budynkiem ratusza, wypatrując sylwetki Dario. Zimno szczypało ją w policzki, a palce powoli odmarzały. Kiedy spacerowała po marmurowych schodach, dopadły ją pierwsze wątpliwości. I to nie dlatego, że w jakimś stopniu złamie zaraz prawo i wykradnie czyjeś akta z archiwum. Po prostu obawiała się wtykania zadartego nosa w sprawy, które z dnia na dzień stają się coraz straszniejsze i niebezpieczniejsze. Jeśli prawdziwy morderca żyje i – nie daj Boże – ukrywa się w Millhaven, szybko może poradzić sobie z ciekawską nastolatką, uciszając ją i jej wszędobylskich kompanów na wieki.

— Już myślałam, że zdezerterowałeś— rzekła na widok Dario, wspinającego się po kamiennych stopniach. Wełniany płaszcz chłopaka wirował przy każdym ruchu, przywodząc na myśl pelerynę.

—Matka mnie przytrzymała. Zniknięcie Elisabeth obudziło w niej uśpione, rodzicielskie instynkty, co skutkowało setkami pytań.

Audrey wzruszyła ramionami i głową skinęła w stronę dwuskrzydłowych drzwi. Przeszła parę kroków i już wyciągała dłoń do klamki, kiedy Dario przytrzymał ją za ramię.

—Chyba nie myślałaś, że wejdziemy tam głównymi drzwiami, prawda?

Dziewczyna wydęła wargi, wpatrując się w swojego towarzysza z głupim wyrazem twarzy. Blondyn uśmiechnął się lekko, prowadząc ją za budynek.

—Nawet w Millhaven posiadają ochroniarza w ratuszu. Co prawda, Tom ma koordynacje ruchową gorszą niż u osiemdziesięciolatka, ale nadrabia wzrokiem. Nie chce mi się później tłumaczyć ojcu co tam robiłem.

Dziewczyna szła centymetry za Dario, mocząc sobie botki zebraną na trawie wodą. Syknęła cicho, kiedy ciecz dostała się do środka.

—Tak właściwie, to czyich akt potrzebujesz? — zapytał po przerwie.

—Rodziny Blanc.

Dario zatrzymał się jak porażony piorunem. Niebieskie oczy zeskanowały posturę Audrey, która niczego nieświadoma, zaglądała do wnętrza swoich butów. Po chwili jednak poczuła świdrujący wzrok, bo uniosła głowę i zmrużyła powieki.

—Coś nie tak?

Dario stał kilka sekund w zawieszeniu, myśląc nad odpowiedzią. W końcu machnął ręką i kontynuował przechadzkę po ratuszowym ogródku.

—Po prostu gdzieś już słyszałem to nazwisko — mruknął —ale nie jestem pewny.

Audrey skrzyżowała ramiona na piersi, przeczuwając, że chłopak wie więcej niż chce powiedzieć. Za cel poboczny dzisiejszego wieczoru, wyznaczyła sobie wyciągniecie informacji od syna burmistrza. Być może rzuci to więcej światła na sprawę.

—Mieszkali w domu, który kupiła moja rodzina —podpowiedziała, obserwując jego ruchy. —Z trzydzieści lat temu.

Dario brnął dalej, nawet nie zaszczycając Couldson wzrokiem.

—To tym bardziej musiałem coś pomylić.

Audrey westchnęła, odkładając te rozmowę na później. Być może w aktach znajdą coś co skłoni chłopaka do głębszych zwierzeń.

W końcu zatrzymali się przed oknem z białymi framugami. Parapet znajdował się na wysokości czoła Dario, choć z wcześniejszej odległości wydawał się być o wiele niżej. Audrey zadarła głowę, wpatrując się w ciemną szybę.

— I co teraz?

Chłopak delikatnie podskoczył, pchając dłonią okienne skrzydło. Po ogrodzie rozszedł się głuchy odgłos, ginąc zanim dotarł do ulicy. Dario powtórzył tę czynność. Za drugim razem zawiasy skrzypnęły złowieszczo, choć stan rzeczy pozostawał niezmienny. Za trzecim i czwartym, skrzydło powoli ukazywało wejście. Piąte pchnięcie było tak mocne, że okno rozwarło się na oścież. Drzwiczki z impetem uderzyły o ścianę pokoju, obsypując trochę tynku.

Przekleństwo MillhavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz