Za gęsty tłum, nie było dokąd uciekać. Serce waliło mi jak młotem, przełknęłam ściskający mi gardło niepokój. Wcale mi to nie było potrzebne. Nie teraz. Nie dziś wieczór. Szedł przez pomieszczenie powoli, ale wyraźnie zdeterminowany. Pojawił się w drzwiach, a ja próbowałam zejść mu z oczu, wmieszać się w tłum i skulić ramiona, żeby mnie nie rozpoznał, ale to było bezcelowe. Jego radar natychmiast mnie namierzył.
Wzięłam głęboki oddech i przygotowałam się na najgorsze, przekonana, że to nie może się skończyć inaczej, jak tylko potwornym nieszczęściem. Coś mi mówiło, żeby tu dzisiaj nie przychodzić. Można by pomyśleć, że po tych wszystkich szaleństwach, których byłam świadkiem w ciągu ostatnich kilku miesięcy, będę się uważniej wsłuchiwać w głos intuicji.
A tu się okazuje, że nie.
Przez krótką chwilę myślałam o sztuczce mimicznej. Chciałam sięgnąć po moją zdolność Szóstki, stać się kimś innym i wymknąć się niezauważona. Nie mógłby przecież iść za mną, jeśliby nie wiedział, kim jestem, prawda? Niestety z tym scenariuszem było kilka problemów. Przede wszystkim za dużo ludzi. Nie udałoby mi się zamienić w kogoś innego bez zwracania na siebie uwagi. Może później, gdyby towarzystwo było trochę bardziej zawiane... Zadziwiające, ile można wyjaśnić, kiedy miesza się sznapsa i alkohol w formie żelków.
Poza tym nie chciałam się zamienić w faceta. Zrobiłam to już kiedyś dwa razy i wcale mi się nie podobało. Już nigdy. Dziwne części ciała i rzeczy, które zwisają w miejscach, w których nie powinny? O, nie. A zamienienie się w inną dziewczynę do niczego by się nie przydało. A ten facet?
Poszedłby za wszystkim, co ma piersi. – Dez, dziecinko!
Wyszłam zza pleców chłopaka, który w obu dłoniach trzymał kufle piwa i zmusiłam się do uśmiechu.
– Curd! Siema.
– Wporzo, dziecinko. Wporzo.
Curd upierał się, żeby mówić własnym językiem. A co gorsza, za tydzień wszyscy będą to powtarzać. Nie mam pojęcia, jak on to robił, ale facet był jak werbalna choroba zakaźna. Powiodłam wzrokiem po pomieszczeniu. Skurczybyki, które mnie tutaj zaciągnęły wbrew mojej woli, oczywiście gdzieś poznikały.
– Jesteś sam?
Curd zamrugał oczami.
– Już niedługo. Zaraz znajdę moją boginię miłości. Przyszła z tobą?
– Oczywiście – mruknęłam pod nosem. Mówił o Jade, mojej rywalce, która – choć niechętnie – podjęła się roli psa stróżującego. Curd zobaczył ją w październiku na przyjęciu z okazji Halloween i od tego czasu ma na jej punkcie bzika. Przyszła przebrana za Wenus, boginię miłości, a Curd przebrał się za diabła. Ma chłopak pecha, bo zauroczenie poszło jednokierunkowo. Wolała facetów trochę wyższych, o zacięciu do sztuk walki w stylu ninja. Wiem, bo próbowała mi wykraść Kale'a. Próbowała i jej się nie udało. – Tak, ale założę się, że się nie zgodzi z twoim określeniem „bogini miłości".
– Wszystko w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie. A co u ciebie? Gdzie twój byczek?
– Ona jest ze mną – powiedział Alex, wyłaniając się zza moich pleców. No tak. Teraz się pokazuje. Postanowiłam kopnąć go w krocze, kiedy tylko wyjdziemy na ulicę. Nie zaciąga się dziewczyny na imprezę, a później znika, żeby się pogubiła. Cholera jasna, są przecież jeszcze jakieś reguły. Curd popatrzył na Alexa, później na mnie i uniósł lekko prawą brew. – Już trzeci raz w ciągu dwóch tygodni widzę was razem na imprezie. Co jest? Tak szczerze – jesteście znowu razem? Bo zaczynałem lubić tego dziwaka. Poza tym jest mi winien parę butów...