Rozdział 1

23 3 0
                                    


Chciałbym powiedzieć, że wychowałem się w bajkach, ale to nie byłoby prawdą. Kiedy byłem mały nie zauważałem tego co tak naprawdę jest mi potrzebne. Mama robiła za dwóch. Nigdy nie miałem opiekunki, zawsze zajmowała się mną sama. Właśnie, zawsze ona. Ojciec nie żyje. W dzieciństwie nie miałem jakoś z tym problemu. Najnowsze zabawki, zajęcia dodatkowe i mnóstwo dzieci bawiących się ze mną - to było szczęście. Jednak kiedy skończyłem już te osiem lat, a jeździć na rowerze zaczął mnie uczyć wujek kiedy inni chwalili się jakich mają super rodziców mama przestała mi wystarczać. Brakowało mi tego ojcowskiego luzu. Mimo, że mama wyszła za mąż ponownie to i tak nie to samo. I myślę, że nawet mam jej to za złe. Nie jestem już do niej tak przywiązany jak dawniej. Mam pewnego rodzaju blokadę, ponieważ wiem jak zginął mój ojciec. Umarł przez jakiegoś typa, który ukartował wszystko ze względu na mamę. Ja wiem, że to nie jej wina, ale nie potrafię wybić sobie tego z głowy. I dlatego mam jedną odwieczną zasadę.

Nie pakuję się w dziewczyny, ponieważ mój ojciec przez jedną nie żyje.

**Przeczesałem gęste włosy palcami. Jestem tak cholernie spocony, że to aż obrzydliwe, ale co poradzić kiedy na treningu biegam sam, ponieważ towarzystwo ma kaca po wczorajczych balach. Nie szanuje ludzi, który chlają wiedząc, że nazajutrz dzieje się coś ważnego. Dziś był ostatni trening przed turniejem, do którego szykujemy się od przeszłego sezonu. Bardzo mi na tym zależy. Na widowni będzie zasiadać rada z najlepszej akademii sportowej w Seattle. Zawsze chciałem tam mieszkać, a możliwość uczenia się w najlepszej szkole jest dodatkową atrakcją.

- Łeb mi pękaa..

- Weź, jestem wykończony.

Ich skargi są totalnie żałosne naprawdę.

- Ciekawe kiedy się tak zmęczyłeś, przecież to ja biegałem za wszystkich. - Nigdy nie siedzę cicho kiedy mam coś do powiedzenia. Mam już taką wrodzoną zaletę. - Nie rozumiem waszego imprezowania przed treningami. - Warknąłem nakładając na siebie świeżą koszulkę.

- Pamiętaj, Case, że nie jesteś abstynentem. - Spojrzał na mnie znacząco. Wielkie mi co. Każdemu nastolatkowi w tym wieku zdarza się mocniej zabalować, po co to roztrząsać?

- A ty pamiętaj, Emmet, że nigdy nie miałem kaca na treningu. - To prawda. Moje imprezowanie zazwyczaj zaczynało się w piątki i kończyło w sobote. Matka urwałaby mi łeb gdybym pił w tygodniu.

- Ale wieczorem wpadasz na domówkę do Stewarta? Będzie zajebiście! - Natychmiast wszyscy wydali okrzyk radości io zachwycenia jednak we mnie się zagotowało.

- Imprezujecie dziś? Kiedy już jutro jest mecz? - Ja. Ich. Pozabijam.

- Nie przesadzaj, będziemy się ograniczać.

- A odwalcie się. - Syknąłem i zgarnijąc torbę ze spoconym strojem sportowym opuściłem towarzystwo.

Czasem naprawdę czuję, że wolałbym grać w drużynie z dziewczynami. Wydają się bardziej poukładane. Nie chlają, nie ćpają... no przynajmniej większość.

Szedłem właśnie w kierunku sali gdy na końcu korytarza dostrzegłem szczupłą blondynkę. Spuściłem wzrok myśląc nad kazaniem, które mi wygłosi.

Zmarszczyłem czoło widząc raczej młodszą dziewczynę, która z prędkością światła uderza w moją przyjaciółkę. Daję słowo, że usłyszałem jak klnie. Zaśmiałem się widząc jak obie leżą na ziemi. Zacząłem iść w ich stronę z perfidnym uśmiechem na ustach.

- Dziewczynki co się stało? - Chamowałem śmiech. Widok nieogarniętej Lizzy był zabawniejszy niż jakikolwiek kabaret.

- Jaa... przepraszam. Bardzo się spieszyłam i naprawdę nie chciałam na Ciebie upaść. - Brunetka zwróciła się do blondynki, który wyglądała jak lew gotowy do skoku. Jej włosy były w totalnym nieładzie a koszulka okropnie pognieciona.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 04, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Daughter of the enemyWhere stories live. Discover now