Rozdział I - Gotowa na śmierć

1.3K 110 45
                                    

Powinnam była wiedzieć, że to właśnie tego dnia wszystko się zawali. Wszystko na to wskazywało. Najpierw wstałam za późno, potem poparzyłam się robiąc Rupertowi poranną kawę, a koszula, którą prasowałam poprzedniego dnia, w niezrozumiały sposób zmięła się przez noc.

Przynajmniej Rupert był w lepszym niż zazwyczaj humorze. Poprzedniego dnia nie pił tak ostro jak zwykle, więc i męczący go codziennie ból głowy nie dawał się aż tak we znaki. Kiedy wszedł do kuchni, gdzie stałam w kącie ze spuszczoną głową, czekając na polecenie, mruknął w moim kierunku jakieś niezrozumiałe powitanie. Nigdy nie odzywał się do mnie z rana i nigdy też nie chciał nic ode mnie słyszeć. Podobno sam mój głos przyprawiał go o mdłości. Zaskoczona podniosłam głowę i odkryłam, że on intensywnie mi się przygląda.

- Umyj się dziś - polecił sucho, marszcząc nos.

Spuściłam ponownie głowę, żeby ukryć błysk radości w oczach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wolno mi było skorzystać z prysznica.

- I posprzątaj mieszkanie, będę miał gości.

Na chwilę zapadło milczenie, które przedłużało się nieznośnie. Kiedy odważyłam się znów rozejrzeć po pomieszczeniu, poczułam bolesne uderzenie w bok głowy. Żelazna dłoń zacisnęła się na mojej szyi, przyciągając moją twarz niebezpiecznie blisko twarzy mężczyzny.

- Czy ty mnie w ogóle słyszałaś? - wysyczał, a kiedy słabo skinęłam głową, puścił mnie, pozwalając, żebym upadła bezwładnie na kafelki i splunął na moją skuloną postać.

Przeczekałam jeszcze chwilę, żeby dać mu czas na zebranie się i wyjście. Dopiero kiedy usłyszałam trzask drzwi i zanuciłam pod nosem melodyjkę, którą tworzył pisk miliona zabezpieczeń, powlokłam się do łazienki. Jeśli kiedykolwiek myślałam o ucieczce z tego piekła, to fatum dawno wybiło mi to z głowy. To mieszkanie było strzeżone lepiej niż Biały Dom, nie mówiąc już o tym, że Rupert schował gdzieś wszystkie moje dokumenty i pieniądze. Byłam skazana na życie w tym bagnie aż do śmierci. Na początku czułam się jak więzień - świat oglądałam zza okna sypialni, nigdzie nie wychodziłam, nie mogłam wrócić do aktorstwa ani nawet do sprzedawania ciastek w podrzędnej cukierni. Potem przestałam czuć cokolwiek poza bólem. Moje ambicje ograniczyły się do przeżycia kolejnego dnia, godziny, minuty, uderzenia. Czasami, w czasie mrocznych, bezsennych nocy, do mojej głowy napływały myśli, uczucia, wspomnienia, wszystkie ściśle związane z pewnym blond chłopcem. Sprawiały mi gorsze katusze, niż najgorsze bicie, czasami traciłam przytomność od nadmiaru żalu. Bałam się, że w końcu pęknie mi serce, ale najwyraźniej to byłby zbyt szybki dla mnie koniec. Miałam trwać i cierpieć, i pozwolić odejść wszystkiemu, co kiedykolwiek kochałam.

Obserwowałam, jak czarna od brudu woda ucieka odpływem z prysznica. Kiedy doszorowałam ciało, odkryłam, jak bardzo schudłam; blada skóra ledwo powlekała wystające do tego stopnia kości, że bałam się, że pęknie i skurczy się jak przekłuty balonik. Nie udało mi się uratować włosów. Ogoliłam je na zero, trochę płacząc nad stratą. Kiedy patrzyłam na leżące na podłodze skołtunione, matowe kosmyki i przypomniałam sobie czekoladowe oczy i cichy głos: "masz naprawdę piękne włosy". Nie byłam w stanie powstrzymać potoku łez.

Na koniec przyjrzałam się moim łachmanom. Równie dobrze mogłabym chodzić nago. Więcej w nich było dziur niż materiału. Z westchnieniem wyrzuciłam je do kosza. Ostatecznie mogłam przecież wyciągnąć z szafy Ruperta jakieś stare szmatki.

Ogarnąwszy siebie, zabrałam się za sprzątanie mieszkania. Mimo chwilowego załamania nerwowego, prysznic dał mi zastrzyk pozytywnej (na tyle, na ile w mojej sytuacji cokolwiek może być pozytywne) energii i skończyłam szybciej niż zazwyczaj. Siedziałam właśnie w kuchni, skubiąc skąpą rację żywnościową, która mi przysługiwała, kiedy usłyszałam jak drzwi otwierając się i już miałam biec do hallu, czekać na rozkazy, ale usłyszałam, że do apartamentu zamiast jednej, wchodzą dwie osoby. Odkąd wróciłam, nie widziałam tu ani jednego gościa! W dodatku sądząc po stukaniu szpilką o parkiet, ten gość to kobieta!

Lies behind the script || Thomas SangsterWhere stories live. Discover now