Rozdział Dwudziesty Pierwszy "Deklaracje"

448 43 21
                                    


Nerwowy szept Hanamiyi ucichł. Wyjaśnienia przypominały chaotyczny przebieg przez wspomnienia niż zwięzła i klarowną relację. Z niedowierzaniem patrzył na skuloną sylwetkę licealistki w swoich ramionach, ukrytą wśród przemoczonych włosów i w cieniu kaptura bluzy twarz, próbując pojąć, jakim cudem nikt wcześniej tego nie dostrzegł. Pluł sobie w brodę, że okazał się tak słabym przyjacielem, że Michiru musiała zmierzyć się z tym wszystkim sama. Trudno był mu uwierzyć, że ta złamana, pokonana i nieufna dziewczyna w gimnazjum stanowiła zupełne przeciwieństwo.

— Boli — odezwała się wreszcie łamiącym się głosem. Dopiero wtedy zorientował się, że Michiru bezgłośnie płakała, a drżała nie tylko z zimna. Odruchowo osłabił uścisk palców, którymi podtrzymywał anorektyczną sylwetkę w górze. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile siły włożył w ten prozaiczny gest. A raczej wkładał stopniowo, im bardziej opowieść przyjaciółki zbliżała się do finiszu.

Był jednocześnie wściekły — tak jak jeszcze nigdy nie był nawet na wiecznie podnoszącego mu ciśnienie Haizakiego — i rozżalony z własnej bezsilności. Nieważne, jakie siły próbowałby poruszyć we wszechświecie, nie mógł zmienić biegu wydarzeń. Teraz też zrozumiał wreszcie powody zachowania Michiru, motywacje jej kuzyna, który, jak się okazywało, wcale nie grał roli tego najgorszego. Zrozumiał jej izolację i strach, ostrożność, brak zaufania. A Makoto nawet zaczął, jakby na przekór jego zachowaniu, szanować.

Właśnie, zaufanie. O ironio, jak trzy lata wcześniej on jej się zwierzył, tak tym razem to on był pierwszą osobą, przed którą odkryła wszystkie tajemnice.

— Przepraszam, Michiru — te słowa cudem przeszły mu przez ściśnięte gardło.

— Shuuzou? — Spojrzała na niego ze zdziwieniem, podrywając głowę. Kaptur spadł z jej przemoczonych włosów, ukazując twarz z toczącymi się po policzkach łzami. Lekko rozchyliła wargi, szeroko otworzyła podpuchnięte od płaczu oczy. Najwidoczniej nie takiej reakcji się spodziewała.

— Okazałem się beznadziejnym przyjacielem. Przepraszam — uściślił. Trudno było mu znieść to spojrzenie ciemnoczerwonych oczu, niecodzienną bliską tak odległej do tej pory Hanamiyi. Dopadło go poczucie irracjonalnej winy, bo może gdyby postąpił inaczej, gdyby nie wyjechał...

Bzdura. Musiał to zrobić. W tym wszystkim nie było miejsca na wyrzuty sumienia. Należało pomyśleć o tym, co teraz mógł zrobić dla Michiru.

— Wręcz przeciwnie. — Pokręciła głową. — Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem. Dziękuję ci, Shuuzou — powiedziała ze słabym uśmiechem. Z wahaniem dotknęła drżącą, lodowatą ręką policzka chłopaka. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zrobi to z własnej nieprzymuszonej woli po tym, jak ze strachem odskoczyła od niego tamtego pamiętnego dnia w klinice. Michiru niewątpliwie zrobiła parę istotnych kroków w stronę pokonania traumy. Pozostawało jednak dręczące Nijimurę pytanie: dlaczego tak późno? Dlaczego dopiero po półtora roku? Instykt podsuwał mu parę możliwych odpowiedzi, ale postanowił już więcej nie męczyć wycieńczonej dziewczyny.

Szybciej niż pomyślał o konsekwencjach, musnął wargami zimne czoło brunetki. Dawno miał ochotę wyrazić swoją opiekuńczość w sposób inny od grzecznego trzymania za rękę czy uspokajającego tonu głosu. Teraz, gdy pozwoliła siebie nieść, nie widział przeszkód, by powstrzymywać się dłużej, chociaż cierpliwości nigdy mu nie brakowało. Oczy Hanamiyi urosły do rozmiarów dwu spodków.

— Shuu-zou? — wydukała niczym dziecko, które dopiero uczy się mówić. Jej trupio blade policzki pokryły się obfitym rumieńcem. Z zakłopotania spuściła wzrok. Gdyby nie przemoczone ubranie, wilgotne włosy i ślady po łzach na twarzy, mogłaby wyglądać nawet uroczo.

Poza kontrolą [Kuroko no Basket]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz