31. Sahara

891 98 7
                                    



Intensywny dym zapalonych kadzideł gryzie mnie w gardło, kiedy biorę głęboki wdech i nieznacznie poprawiam się, siedząc na piętach na ziemi. Zaciskam mocniej oczy, próbując skupić się na modlitwie, kiedy słyszę, jak kapłani za mną zaczynają powoli śpiewać i trzy razy dotykam palcami czoła i serca kolejno. Rozkładam dłonie na wysokości mojej twarzy i szeptem dołączam do ziarhów.

Kiedy zaczynają bić dzwony – po jednym dla każdego boga – otwieram oczy i zanurzam dłonie w stojącej przede mną misce z białym pyłem, który ma symbolizować prochy Ainy i Amanary, z których się odrodziły w ogniu. Unoszę tacę z trzema świeczkami – tyle razy Mokosha musiała nawoływać swoje córki, by powstały z popiołów.

Robię małe okrążenia nadgarstkiem, okadzając swoją twarz, dopóki dzwony nie cichną.

Zerkam ukradkiem w bok na Salmaka, który razem z innymi ziarhami kończy modlitwy. Jeżeli chcę się wymknąć, będę potrzebowała czyjejś pomocy.

Nie wiem, dlaczego w ogóle myślę o wymknięciu się do miasta z Ishaqiem i Mehmetem. Co, jeżeli to jakiś podstęp? Jak do tej pory Ishaq wydawał się raczej przyjaźnie do nas nastawiony, ale co, jeśli to była tylko przykrywka?

Nieskończone pytania przelatują mi przez głowę, nie pozwalając się skupić na modlitwie. Odstawiam tacę na podłogę i dołączam do śpiewów kapłanów. Ale co jeśli mówią prawdę?

Druga szansa na zobaczenie Miriam może się nie powtórzyć.

Śpiewy cichną i słyszę szelesty materiału przeplatanie z szuraniem stóp po kamiennej posadzce. Siedzę zwrócona przodem do ołtarza z posążkami wszystkich czternastu bogów, czekając, aż wszyscy opuszczą tę część świątyni i w końcu wychodzę, uważnie wypatrując Salmaka.

Zaciskam pięści. Teraz albo nigdy.

Mijam kobietę idącą ze świeczkami i doganiam Salmaka. Nie widzi mnie, kiedy łapię go za ramię i wydaje z siebie cichy krzyk, gdy zaciągam go do osłoniętego kotarami, ciemnego pomieszczenia.

Puszczam kapłana i spoglądam na korytarz, upewniając się, że nikogo tu nie ma.

– Czy to...

– Potrzebuję twojej pomocy – przerywam mu, odwracając się z powrotem do niego.

Patrzy na mnie podejrzliwie, strzepując białe ślady moich dłoni ze swojego rękawa.

– Czy to jest naprawdę pilne, nabbio?

Kiwam głową.

– Naprawdę nie może poczekać?

– Nie może.

Salmak mruży oczy.

– Czy to jest nielegalne?

Zastanawiam się nad odpowiedzią.

– Zależy, co masz na myśli. – Przechylam głowę.

Pomimo braku świec i kotar zasłaniających jakiekolwiek światło mogę dostrzec jego uśmiech.

– Co mam zrobić?

– Mogłabyś, nabbio, jeszcze raz wyjaśnić mi, dlaczego nie poprosiłaś o pomoc Vasina?

Przewracam oczami i mocniej ściskam w dłoni worek wypełniony monetami. Niecierpliwie przestępuję z nogi na nogę. Mam coraz mniej czasu.

Wędrujące PiaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz