Epilog

213 43 24
                                    

Dotarliśmy do końca - o mój Boże, jestem taka dumna i taka szczęśliwa, i wdzięczna za całe wsparcie, jakie otrzymałam od wszystkich, którzy czytali to opowiadanie. Dziękuję za ten wspaniały czas i mam nadzieję, że epilog nie jest tak zły, jak mógłby być w moim wykonaniu po trzech kawach! <3


Dean nigdy nie był tak bardzo zadowolony z rozmiarów ich domu, jak właśnie w Sylwestra.

Dzięki dwóm rozległym piętrom z kilkoma obszernymi sypialniami, dwoma łazienkami, dużą kuchnią i jeszcze większym salonem cała ich paczka mogła spędzać noc z 31 grudnia na 1 stycznia razem. Warunkiem było tylko przyniesienie ze sobą butelki dobrego alkoholu i przekąskę, czy to w postaci ciasteczek, czy sałatki. Zazwyczaj ostatnie godziny starego roku świętowali w salonie, tańcząc i jedząc, czasem włączając karaoke i wyśpiewując na cały głos teksty największych hitów lat osiemdziesiątych, a Nowy Rok witali w ogrodzie na tyłach domu, gdzie Gabriel i Lucyfer zawsze bawili się w puszczanie serii fajerwerków. Nierzadko kładli się spać wraz z pierwszymi promieniami słońca, uprzednio sprzątając cały salon - oczywiście nikomu się nie chciało, ale Jo i Castiel zawsze, zawsze urządzali pościg za tymi, którzy nie pomagali w porządkach. Zdarzało się nawet, że nabuzowana paroma lampkami szampana i drinkiem młoda Harvelle biegała po domu z kijem od miotły.

To był już ich czwarty wspólny Sylwester, tym razem z dodatkową osobą w ich gronie - zaokrąglony brzuch Kali dawał o sobie znaki w postaci częstych mdłości, ale Hinduska zarzekała się, iż nie może stracić okazji zabawy z ich osobliwą ekipą, więc Gabriel chcąc nie chcąc akceptował jej zdanie. Przez ostatnie trzy lata zdążyli nauczyć się o sobie wielu rzeczy: Sam nie lubił szampana, Gabriel kochał awokado, Meg (dziewczyna Jo, która niezdrowo mocno uwielbiała droczyć się z Deanem) nie mogła wmusić w siebie ani jednej oliwki, a Dorotka przygotowywała najlepsze kolorowe drinki (a tego wieczoru okazała się także mistrzynią w robieniu soków z warzyw i owoców, które z początku były przeznaczone tylko dla Kali, ale prędko dołączyły do niej podekscytowana Charlie i jak zawsze wspierający wszystkich Castiel).

Z nich wszystkich chyba tylko jedna osoba się nie zmieniła - Ash, siedzący właśnie przy konsoli i miksujący wszystkie możliwe utwory, jakie na zmianę proponowali mu Lucyfer z Samem. On zawsze był nerdem i nerdem pozostał.

Dean został wyznaczony do zajmowania się ich żywieniowym ekwipunkiem, a ponieważ było dopiero dziesięć minut po dwudziestej trzeciej, siedział na kuchennym blacie i kończył jeść drugi kawałek placka jabłkowego, przysłuchując się dolatującej do niego z salonu muzyce. Nie był zmęczony, ale ogarnął go nastrój... melancholii, jeśli było to u niego w ogóle możliwe.

- Nie przyjdziesz do nas?

Obrócił głowę w kierunku właściciela głosu i ujrzał ubranego w niebieską koszulę w granatowe grochy Castiela. Chłopak (a właściwie już dwudziestojednoletni mężczyzna, przemknęło Deanowi przez myśl) posłał mu uśmiech, podszedł do niego i stanął między jego nogami, kładąc dłonie na jego talii. - Nudno tam bez ciebie jak cholera.

- Myślałem, że Meg tylko czeka, aż opuszczę tamto pomieszczenie - zażartował, odstawiając pusty talerzyk na bok, po czym pochylił się i pocałował Casa słodko i jabłkowo. Brunet przewrócił oczami z widocznym zadowoleniem.

- Jo namówiła ją do gry w Uno - oznajmił. - Grają wszyscy oprócz nas i Asha. Chodź, proszę, uwielbiam tę karciankę - praktycznie wyskamlał, uśmiechając się do Deana i robiąc szczenięce oczka, które potrafiły zdziałać cuda. Tym razem to Winchester przewrócił oczami, wzdychając z poddaniem.

- Nie byłbym w stanie żyć ze świadomością, że z mojej winy straciłeś partyjkę swojej ulubionej karcianki - przedrzeźnił go, ale Cas jedynie się zaśmiał i pociągnął go za rękę z triumfalnym wyrazem twarzy w stronę salonu.

Po pięciu partyjkach Uno Ash poinformował wszystkich, że dochodzi północ i powinni wyjść na dwór, dzięki czemu zyskał głośny aplauz męskiej części ich grupy i nieco zawiedzione końcem gry spojrzenia damskiej (wraz z Castielem, który wywrócił wargę, lecz ochoczo zabrał się za zbieranie rozwalonych po całym pokoju kart). Lucyfer i Gabriel rzucili się pędem - tak, pędem, tak szybkim, że Kali prawie zakrztusiła się sokiem warzywnym przez swój niepohamowany śmiech - do przygotowywania fajerwerków, a reszta w spokoju narzuciła na ramiona kurtki i szale, i wyszła na zewnątrz za dwoma zapalonymi piromanami.

Kiedy zapanowała wśród nich atmosfera zniecierpliwionego podekscytowania, Ash odszedł w kąt ogrodu, wyłowił z kieszeni spodni komórkę i przyłożył ją do ucha, a na jego twarz wypłynął tajemniczy, ale za to jak szeroki uśmiech. Dean zerknął w jego stronę sceptycznie.

- Czy to jakiś jego diler? - szepnął Jo do ucha, wskazując na jej starszego brata głową. Blondynka podążyła za jego wzrokiem i zachichotała.

- Zaskoczę cię: to dziewczyna - odpowiedziała z błyskiem w oku. Zielonooki otworzył usta w zdumieniu. - Widziałam ją kilka razy, jak przychodziła do Asha i maniaczyli w te swoje dziwne gry. Jest całkiem miła i ładna, kompletny komputerowy geek!

- Akurat to mnie nie dziwi - prychnął z rozbawieniem; jeszcze raz spojrzał na Asha i nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. Co jak co, ale chłopak jednak trochę się zmienił.

Gabriel wyprostował się, odchodząc od fajerwerków, obejmując ramieniem Kali, i zaintonował "Carry on my wayward son", które było już flagową piosenkę Miltonów i Winchesterów, i wtedy Sam odchrząknął, odwracając się tak, aby stanąć twarzą w twarz z Lucyfer.

- Luce - odezwał się pełnym napięcia głosem i znów odchrząknął.

Blondyn wydawał się zaalarmowany nagłą zmianą jego zachowania - Coś się stało?

- Lucyferze Miltonie - długowłosy wziął głęboki oddech, ujmując jedną dłoń Miltona w swoją i patrząc mu prosto w oczy swoimi wielkimi, zielonymi tęczówkami. Śpiew nie zniknął; tylko trochę przycichł. - Od dnia - a właściwie nocy - kiedy cię poznałem, wiedziałem, że jesteś kimś wyjątkowym. Byłeś wtedy całkowicie innym człowiekiem. Ja także. Mówiłeś z dozą nieśmiałości, poruszałeś się niepewnie, jakbyś czegoś się bał, jakbyś bał się, że ktoś cię zrani. Ale kiedy brałeś gitarę do ręki, byłeś taki... pewny siebie. Czarujący - dodał i spłonął rumieńcem, na co Lucyfer zaśmiał się cicho, zakrywając usta wolną ręką.

Charlie sięgnęła do pudełka stojącego obok jej prawej nogi i bez słowa rozdała wszystkim zimne ognie, które po kolei pozapalała. Ash dołączył do nich z telefonem przy uchu.

- Nawet nie zauważyłem, kiedy się w tobie zakochałem. To było takie naturalne, takie proste. A potem usłyszałem, jak grasz "Photograph" i to chyba był ten moment, kiedy zorientowałem się, że chcę spędzić z tobą resztę życia - wyznał. Zamknął oczy na chwilę, a kiedy je otworzył, błyszczały jak dwa płomienie zimnych ogni. Ukleknął na jedno kolani, wywołując tym sapnięcie swojego blondwłosego partnera. - Lucyferze Miltonie - powtórzył, wyjmując z kieszeni czarne pudełeczko. - wyjdziesz za mnie?

Kiedy odpowiedział tak, wokół nich rozległy się ogłuszającego oklaski oraz gwizdy i nikt już nie zwracał uwagi na fajerwerki.

Kiedy odpowiedział tak, długowłosy wsunął na jego palec serdeczny piękny srebrny pierścionek z kluczem wiolinowym.

Kiedy odpowiedział tak, zobaczył w oczach Sama obietnicę, obietnicę czegoś, czego jego umysł nie był w stanie pojąć, ale jego serce doskonale wiedziało, na co się pisze.

A on nie mógł być bardziej szczęśliwy niż właśnie w tamtej chwili.

Chłopak z gitarą || SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz