09 luty 1715

42 4 0
                                    


Nad horyzontem można było zobaczyć już wschodzące Słońce, nadające niebu przepiękne, jaskrawe barwy. Jamesa obudził krzyk mew, który wskazywał na to, że zbliżają się do lądu. Wczorajszej nocy zasnął nad stertą papierów, które niegdyś przekazał mu Jaster po jednej ze swych misji, poszukując podejrzanego spisku. Powolnym ruchem wyprostował się i odczepił kartkę ze swojej twarzy, która przykleiła się po całej nocy spędzonej pod jego policzkiem. Po podniesieniu się z krzesła, w plecach i szyi poczuł skutki snu w niewygodnej pozycji. Rozciągnął się, przypiął szablę do pasa, włożył pistolet do kabury i obwinął ukryte ostrza wokół mankietu płaszcza. Poprawił kołnierz i wyszedł z kajuty. Na górnym pokładzie panował spokój, jedynie pojedynczy majtek nucił sobie pod nosem "Morskie Opowieści".
 - Dzień dobry kapitanie! Jak panu minęła noc? - wykrzyknął radośnie sternik.
 - Cześć Roger! Mogła być lepsza, ale dzięki za troskę - odparł James. - Wiesz może czy Butchy przygotował już jakieś śniadanie?
Butchy, a właściwie Pierre Dupont, to pokładowy kucharz. Przed przyjęciem go na służbę na White Crow'ie był właścicielem niewielkiego zakładu rzeźniczego w Trinidad, stąd jego przezwisko.
 - Tak, ale nie spodziewaj się fajerwerków. Od ponad tygodnia nie przybiliśmy do żadnego portu, aby zrobić zapasy, ani nawet nie złupiliśmy najmniejszego okrętu, który mógłby przewozić żywność.
 - No tak - przyznał James - zapomniałem. Trzeba będzie coś z tym zrobić, bo jeśli mam być szczery to chce mi się wymiotować na myśl o kolejnej misce kaszy.
Kapitan wszedł na mostek i oparł się o nadburcie. Stał tak przez chwilę w bezruchu, obserwując przepiękny wschód słońca.
 - Całą noc sam kierowałeś statkiem? - zapytał przerywając milczenie.
 - Taka praca sternika, ale nie jest źle. Wciąż mamy tą kawę, którą przejęliśmy ze statku kupieckiego dwa tygodnie temu. Mocne dziadostwo, kopie jak żadna inna.
 - Kiedy przewidujesz dotarcie do celu?
 - Myślę, że przy obecnym wietrze nie zajmie nam to więcej niż pół godziny.
 - Masz ochotę odpocząć? - dopytywał się dalej James. - Mogę przejąć ster do końca podróży.
Roger po chwili namysłu przystał na propozycję kapitana i udał się do kubryku, aby uciąć sobie krótką drzemkę. 

Po dwudziestu minutach spokojnej żeglugi okręt dotarł do celu. Załoga zakotwiczyła Białego Kruka w pobliżu brzegu, a James, uradowany na myśl o ponownym spotkaniu ze swoją przyjaciółką wyskoczył za burtę i postanowił pokonać drogę do Tulum wpław.
 - Czasem zapominam, że nasz kapitan to wciąż jedynie dziewiętnastolatek, jednak w takich momentach pamięć wraca - zażartował jeden z żeglarzy.
- Przynajmniej nie jest nudno - przyznał mu jego towarzysz, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
James wyszedł z morza przemoczony do suchej nitki, ale szczęśliwy, bo na przywitanie wyszła mu Nirali, dziewczyna, z którą od dziecka ćwiczył i spędzał czas. Nira podbiegła do niego z uśmiechem na twarzy i rzuciła mu się w ramiona. Przez krótką chwilę tkwili w uścisku, po czym przywitali się już bardziej oficjalnie.
 - Patrz co dla ciebie mam! - zaanonsował szarmancko James wyciągając zza pleców kępkę wodorostów.
 - Moje ulubione! Skąd wiedziałeś? - zaśmiała się Nira przyjmując podarunek i udając, że patrzy na prawdziwe kwiaty.
Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie.
  - Gdzie jest Jaster? - kontynuowała.
Na to pytanie James przybrał poważniejszą postawę.
 - Opowiem ci wieczorem, nie chcę o tym wspominać w takich radosnych okolicznościach.
 - Coś mu się stało?
 - Nie martw się, jest cały i zdrowy - odpowiedział.
Nirali spojrzała na przyjaciela podejrzliwie, jednak nie chciała naciskać.
 - Dobra, to gdzie są wszyscy? Chciałbym zobaczyć jak miewa się nasz mentor, w końcu dziś jego święto.
 - To, że otrzymałeś tytuł mistrza nie oznacza, że możesz tak po prostu przyłączyć się do uczty u jego boku. Musisz najpierw udowodnić, że jesteś tego godzien - oznajmiła powabnym tonem dziewczyna.
James postanowił zagrać w jej grę.
 - Uważasz, że nie jestem godny dostąpienia takiego zaszczytu? - powiedział poważnym głosem i z uśmiechem na twarzy. - Jak mam ci pokazać, że się mylisz?
 - To proste, nic mi nie udowodnisz. Po prostu udam się tam sama, a ty sobie spokojnie poczekasz, aż przyjęcie się skończy i po ciebie wrócę.
Po tych słowach Nirali odwróciła się i odeszła w stronę lasu. Tuż przed wejściem w gąszcz obejrzała się za siebie. James w tym czasie wysłuchał polecenia i rozsiadł się na pisaku. Gdy dziewczyna zniknęła już wśród cieni drzew, chłopak zerwał się z ziemi i pobiegł w stronę miejsca gdzie ostatnio ją widział. Kiedy znalazł się na miejscu wysilił swe, mogłoby się wydawać, magiczne, zmysły i dojrzał ją na drzewie nieopodal. Wiedział, że często sprawdzała jego pozycję, jedynie udając, że pozostaje w ciągłym ruchu. W momencie, kiedy James używał zmysłu orła nie sposób było go zmylić. Nirali o tym wiedziała i doskonale wykorzystywała. Była też mistrzynią w przygotowywaniu i ukrywaniu pułapek. Przy jednym z drzew zastawiła sidła na Jamesa wykorzystując kawałek liny, po czym ukryła się w pobliskim krzaku. Była świadoma, że chłopak znajdzie ją bez większego wysiłku, więc użyła siebie jako pewnego rodzaju przynęty. James zbliżył się do niej.
 - Nira, przecież wiesz, że cie widzę. Wyłaź z tego krzaka - powiedział.
 - Skoro mnie widzisz to możesz też mnie stąd wyciągnąć!
James wzdychnął głęboko i podszedł do przyjaciółki. Wtem potknął się o pułapkę, którą zastawiła, co sprawiło, że lina przywiązana do gałęzi oplotła mu się wokół nogi i powędrowała w górę. James zawisł głową do dołu.
 - Klasyka. - skomentował niespodziankę zastawioną na niego przez Nirali.
Dziewczyna splotła mu kończyny, zdjęła go z drzewa i przerzuciła przez ramię. Była zdumiewająco silna mimo swojej szczupłej sylwetki.
 - Poważnie? To upokarzające - wydusił z siebie James śmiejąc się przy tym.

Po krótkiej wędrówce Nirali z Jamesem na ramieniu dotarła do miejsca, gdzie odbywało się przyjęcie na cześć mentora bractwa.
 - Mistrzu! Spójrz kto pałętał się po naszym lesie. Całe szczęście prędko go przechwyciłam, bo wygląda na niebezpiecznego.
 - Nira do stu diabłów, wypuść mnie! - krzyknął zawstydzony James.
 - Oho! Sądząc po wulgarnym słownictwie to chyba pirat, co z nim zrobić mentorze? - kontynuowała dziewczyna.
Ah Tabai rozpoznając głos chłopca roześmiał się, z resztą tak jak wszyscy zgromadzeni.
 - Witaj kapitanie! Widzę, że cieszysz się z ponownego spotkania z przyjaciółką - zażartował. - Nirali, wypuść mojego gościa, to niedorzeczne!

Gdy James zdołał się już uwolnić z więzów podszedł do swego byłego nauczyciela.
 - Witaj mistrzu, dobrze znów cię widzieć! Mam dla pana niewielki podarek, w końcu dziś pańskie święto.
 - Dziękuję ci Jake, powiedz mi, gdzie twój brat?
 - Niestety nie udało się mu dzisiaj tu dotrzeć, wszystko opowiem ci, gdy już przyjęcie się zakończy. Jednak niech mistrz nie myśli, że o panu zapomniał, kazał mi to panu przekazać - powiedział James wręczając Ah Tabai'owi pakunek, wedle polecenia Jastera.
Obok mentora siedział człowiek ubrany w niebieskie, asasyńskie szaty. Miały wygląd typowy dla członków brytyjskiego odłamu bractwa. Osoba, która je nosiła również wyglądała na Europejczyka.
 - Och, gdzie moje maniery? - powiedział Ah Tabai. - Chciałbym przedstawić ci mojego nowego ucznia, twojego rodaka z resztą.
Mężczyzna wstał i podał Jamesowi rękę.
 - James Hill - przedstawił się chłopak. - Miło mi poznać Anglika na tych wodach, który nie ma zamiaru poderżnąć mi gardła.
 - Duncan Walpole, mi również miło.

Jedność Ostrzy - Assassin's CreedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz