* WCCNŚTT – Wszystko czego chcę na święta, to ty (jest to tytuł seryjki trzech nie-one-shotów, z których będzie się ona składać. Nie piszę go centralnie w tytule rozdziału, bo byłby nieestetycznie długi).
.
NARRATOR: Scorpius Malfoy
.
.
.
Możesz zadawać dziesięć tysięcy pytań,
a niemal zawsze sam będziesz moją odpowiedzią.
Lecz świętujmy, ciesząc się z namacalnego inaczej
niż ciepło naszej prostej bliskości.
W końcu to uroczo wyjątkowa okazja!
---o0o---
Gdy wchodzę do naszej jadalnio-kuchni, widok, jaki mnie spotyka, nieuchronnie wypycha z moich ust pytanie, które, wygląda na to, stało się już tradycją tego niewielkiego (acz tym niemniej kluczowego) ułamka rodziny Potter/Malfoy, jaką tworzymy.
— Dlaczego po prostu nie użyjesz różdżki?
Moje dłonie lądują na piaskowym blacie z wdzięczną gracją, którą tylko Malfoy zdaje się być w stanie opanować.
— Z tego samego powodu, co za każdym z minionych dwudziestucośtam razów, kiedy zadałeś mi dokładnie to samo pytanie, kochanie.
— Czyli?
Kącik moich ust maluje uśmiech. Droczę się z tobą i obaj wiemy to doskonale; a jednak ta niepisana sztuka zdaje się wcale a wcale nie nudzić.
Ach, życia cud...
— Czyli, będziesz musiał sobie przypomnieć. I lepiej zacznij trenować pamięć poza szkołą, bo wygląda mi na to — kolejna pomarańcza ląduje, naga, w misce — że ci siada.
Mruczę: dźwięk, który jedynie udaje niezadowolenie.
I wiem, że zbyt dobrze poznałeś się na moim wokalnym repertuarze, by dać się nabrać.
— Prawie jestem zazdrosny, wiesz? — Mój głos to chłodne jedwabie, gdy staję centralnie za tobą, a moje ramiona oplatają się wokół twojej klatki piersiowej. Wbijam wzrok w twoje palce, zręcznie pozbawiające kolejną pomarańczę ubranka.
— A czemuż to? — Twój ton kopiuje mój.
Jesteśmy intrygująco kompatybilni.
— A bo z taką dbałością — chciałbym, żebyś widział, jak w tym momencie unoszę brwi, akcentując to słowo — obierasz te pomarańcze... To niemalże intymne.
Przeciągam sylaby.
Gdy parskasz śmiechem, odległa część mnie zastanawia się, czy może jest szansa, że jakaś mikroskopijna kropelka twojej śliny wylądowała na którejś z pomarańczy.
— Żałuj, że nie widziałeś ich kąpieli. Oblałem je taką czułością...
Twoje ciało trzęsie się i zaraża moje. Śmiejesz się. Śmiejesz się i to nieprzyzwoicie dziecinne, ale mam ochotę zdzielić cię w głowę (lekko).
Zamiast tego, wyciągam rękę, by moje długie palce mogły zamknąć się bezpiecznie wokół jednej z obranych pomarańczy. Odplątuję siebie z ciebie, by podzielić aromatyczny owoc na ćwiartki; trzy/czwarte ma bezpieczne lądowanie z powrotem w misce z kolegami.
(Pomarańcze to interesująco męskie twory natury...)
Pozostała ostatniość wkrótce spotyka drogę do swojego kwaśnego przeznaczenia, gdy ujmuję ją wygodnie i zasysam jeden koniec.
CZYTASZ
Scorbus
FanfictionDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...