Przez resztę dnia pomagałam Sumie, która chciała, podsumować raporty wszystkich rebelianckich dowódców, jakie zostały napisane po wojnie. Ja w tym czasie przepisywałam listy zmarłych od Hien. Nie było to męczące zajęcie, ale za to wyjątkowo przykre. W namiocie, w którym siedziałyśmy razem z Sumą, była również Vex, która leżała w kącie. Matematyczka nie chciała nawet na moment spuszczać jej z oczu. Gdy wyszłam na zewnątrz, po kilku godzinach wspólnego pisania raportów i sprawdzania różnych tabelek, z ogromnej liczby namiotów została tylko garstka, która stała dość blisko siebie. Przed jednym z namiotów położył się Lynx i wygrzewał w słońcu. Najwidoczniej dał sobie spokój z dostaniem do właścicielki z powrotem. Zastanowiłam się, czy rzeczywiście miał zamiar ostatecznie się poddać. Przypomniałam sobie o Arcymagu. Gdybym tylko potrafiła mu pomóc. Nie chciałam, patrzeć na jego upadek... Odetchnęłam parę razy świeżym powietrzem, a potem wróciłam do namiotu Sumy. Na myśl, że wśród spisywanych przez mnie nazwisk znajduje się Le Le, zrobiło mi się słabo.
Wraz z nastaniem wieczoru wszystkie dokumenty zostały bardzo starannie przygotowane. Poszłyśmy, więc w trójkę do Apap, aby porozmawiać o wyjeździe. Vex prawie się nie odzywała. Spokojnie wpatrywała się w Sumę. Czarnowłosa martwiła się jej stanem. Trzymała ją za rękę, w trakcie drogi do Medyczki. Napotkałyśmy Sola, który szedł z bandażami do innego z namiotów. Powiedzieliśmy sobie tylko „Cześć", bo zarówno on, jak i my byliśmy zajęci. Apap odszukaliśmy w jednym z namiotów. W momencie, gdy weszłyśmy do środka, nastolatka zmieniała opatrunek jakiejś dziewczynie. Był to straszny widok. Jej skóra była całkowicie poparzona i odlepiała się od ciała. Jej ciało pokrywały ranki wielkości paru centymetrów. Apap starała się działać delikatnie, ale i tak czasami pacjentce wyrwał się syk bólu. Poczekałyśmy, aż pielęgniarka podejdzie do nas i wtedy spytałam:
— Co masz zamiar dalej zrobić?
— Większość rannych żołnierzy zabrali do szpitala. — chowała różne lekarstwa do apteczki. — Tam już się nimi odpowiednio zajmą. Resztę zabierze moja babcia i przewiezie do pobliskiej lecznicy. Jest płatna, ale królowa Icy obiecała, opłacić pobyt dla tych osób. Ta dziewczyna ledwie przeżyła, gdy jakiemuś żołnierzowi wybuchł pistolet magiczny...
— Skoro leczenie tutaj jest już prawie zakończone, to gdzie masz zamiar jechać?
Apap wytarła chustką pot z czoła.
— Pojadę z babcią do kliniki, a potem pewnie wrócimy do domu. — musiała już o tym myśleć wcześniej. — Dawno nie widziałam swoich braci i rodziców. Chcę zabrać Vex ze sobą. Babcia zna pewną kobietę, która może jej pomóc. Leczenie oczywiście nie będzie szybkie, ale podobno jest bardzo dobra.
— Będziemy tęsknić — Suma mruknęła. — Co z Solem?
— Chce wrócić do siebie. Okazuje się, że mieszkamy w tym samym mieście! Z racji tego, że jego ojciec żyje w Nevli— uśmiechnęła się delikatnie. — Chce skończyć szkołę i studiować magię. Nie boi się już czarować.
— To wyjeżdżacie....?
Brązowowłosa zamknęła apteczkę i zerknęła na jej toboły, leżące w kącie.
— O poranku, gdy babcia przyjedzie po ostatniego chorego.
— Rozumiem. Nie będziemy ci już przeszkadzać.
Opuściłyśmy namiot nastolatki. Razem ze Sumą ustaliłam, że będziemy spały w jednym namiocie. Pozostała mi tylko kwestia zebrania wszystkich moich rzeczy.
Szybko uwinęłam się z pakowaniem, skoro nie miałam zbyt wielu rzeczy. Potem jeszcze pomogłam szarookiej, w ogarnięciu rzeczy elfki, która znów położyła się w kącie i nie odzywała się, podczas tego, jak przekładałyśmy jej rzeczy. Zjadłyśmy razem na kolację jedzenie, które nam pozostało i poszłyśmy spać, na co już była w sumie pora. Przekręcałam się z boku na bok. Sen za nic nie chciał do mnie przyjść. Gdy tak się wierciłam, to doszły do mnie czyjeś kroki w oddali. Próbowałam skoncentrować się i stwierdzić, skąd dochodzą. Ich właściciel musiał znajdować się w lesie. Potem powietrze przeszył jakiś ryk. Wydawało mi się, że należy do Lynxa. Podniosłam się i spojrzałam na Sumę, która leżała obok. Nie było mowy, żeby się obudziła. Gdy zerknęłam na prawo, to napotkałam na sobie wzrok Vex. Jej oczy, jak oceniłam, były żywsze niż rankiem. Powietrze znów przeszył zbolały krzyk. Zadałam jej nieme pytanie. Po chwili zastanowienia mozolnie wstała i razem wypadłyśmy na zewnątrz. Biegiem ruszyłyśmy do lasu. Tym razem byłam znacznie szybsza niż różowowłosa. Ostrożnie przedarłam się przez krzaki, bo dotarły do mnie dziwne odgłosy, zdecydowanie nienależące do białego potwora. Odsunęłam na bok parę gałązek i wtedy go zobaczyłam. O wiele większego potwora, niż Lynx, który był tak ciemny, że początkowo wzięłam go za kawałek nocnego nieba. W ciemności dało się tylko dostrzec jego ostre zębiska. Swoje spore łapska położył na mniejszym zwierzęciu, które nie przestawało popiskiwać przestraszone. Z ulgą udało mi się stwierdzić, że pazury potwora na szczęście nie przebiły skóry zwierzęcia.
CZYTASZ
Czerwień i biel wojny
FantasiaKiedy zechcą odebrać ci wolność, to nie waż się odpuszczać. Stań do walki i pokaż, jak wiele jest ona warta. To zrozumiało wiele młodych ludzi, którym „wysłanniczka bogów" Wyrocznia chciała narzucić swoją wolę. Nie chcieli żyć w państwie, gdzie ta...