21.

255 19 6
                                    

       Plecak pod głową, nogi wyciągnięte na całą długość – wygodnie było czasem, przypadkowo oczywiście, zapomnieć w której sali odbywały się zajęcia z religii ten wyjątkowy raz polegające na oglądaniu chrześcijańskich filmów. Kastiel nie dziwił się, że siedzący ławkę niżej przyjaciel również znajdował się na sali gimnastycznej wyczekując dzwonka; dziurawa pamięć była cechą Lysandra niemal tak charakterystyczną jak zielone wykończenie platynowych pasm włosów przy twarzy oraz neowiktoriański styl. Cielista antystresowa piłeczka mieszcząca się w dłoni, przyozdobiona pseudo-realistycznym sutkiem, latała w górę i dół – Kas zabijał nudę podrzucając sztuczną pierś. Czuł gdzieś w dnie żołądka, że było zbyt spokojnie: wyciągając statystyki z ostatniego miesiąca można było spodziewać się przynajmniej jednej dramy na tydzień roboczy, tymczasem nadszedł piątek trzydziestego pierwszego i wciąż nie stało się nic.

       Ponad siedem dni bez kolejnego wyskoku Florence. Brzuch się niepokoił, głowa jednak zaczynała mieć cichą nadzieję, że francuska koleżanka odpuściła teorie spiskowe.

       Lysander zaczął coś wpół nucić, wpół mruczeć pod nosem – skrobał w notatniku kolejną piosenkę zespołu; czerwonowłosy zerknął w jego stronę. Piłeczka przeleciała przez dłonie, uderzając chłopaka w przecięte kilkoma czerwonymi pasemkami czoło. Odbiwszy się od czerwonej głowy poleciała na bok, uderzając Lysandra w plecy okryte elegancką marynarką, by smętnie plasnąć w końcu na ławkę przy jego skórzanej torbie przypominającej krzyżówkę listonoszki z biznesową teczką. Przez parę sekund trzęsła się jeszcze jak galaretka, obserwowana jednym okiem Lysa z zainteresowaniem, jakby w sztucznej piersi mógł znaleźć inspirację.

– Cholerna suka – burknął w dłoń Kastiel, przesuwając nią po twarzy w geście człowieka zmęczonego myśleniem, jakby ucieczka cyca-piłki także, jakimś cudem, była winą Florence, którą z całą pewnością miał na myśli.

Jasnowłosy przyjaciel przymknął notatnik i zwrócił głowę ku znajomemu, w kolorowych oczach mając ten swój zwyczajny spokój przesiąknięty ciepłem – nie była to szarość tęczówek Flo ustalająca chłodną, twardą granicę między logiką a emocjami. Młody mężczyzna przyozdobiony kilkoma centymetrami czarnych odrostów błagających, by je w końcu uzupełnić, wyczuł wzrok przyjaciela. Rzucił mu spojrzenie spode łba.

– Co, bronić jej będziesz? – warknął nieprzyjemnie, wyciągając rękę po leżącą przy koledze piłkę.

– Nie zajmuję w sprawie stanowiska – Lysander nie tylko wzrok miał spokojny. – Uważam jednak, że temat Flo pojawia się za często w naszych rozmowach, żeby jej opinia była ci całkiem obojętna.

– Nienawidzę jak bawisz się w psychologa – Przewrócił oczami Kas wracając do poprzedniej pozycji, znów z piłeczką antystresową w dłoniach. Zaczął ją ugniatać, tylko częściowo spodziewając się jakiejkolwiek odpowiedzi. – Stary, jak mam nie myśleć, skoro do tej pory była aktualnie całkiem porządną kumpelą? – Samodzielnie przerwał przedłużającą się ciszę.

– Czemu sądzisz, że już nią nie jest? – Niemal niewidocznie wzruszył ramionami Lysander.

– Bo znam Deb – szczeknął w odpowiedzi Kas. – Nie ma szans, żeby Flo mówiła prawdę – uzupełnił nieco spokojniej.

– Skoro masz taki problem z podjęciem decyzji w sprawie zaoferowanej posady, powiedziałbym, że sam w to wątpisz.

       Szkolny pomidor nie lubił przyznawać ludziom racji, nawet jeśli ci ludzie byli liczbą pojedynczą, to jest: jednym człowiekiem, jego osobistym przyjacielem na dodatek; ale, rzeczywiście, miał wątpliwości. Skrzywił się w kierunku sufitu przyozdobionego szarymi plamami po piłkach, zazwyczaj futbolowych i zbyt mocno kopniętych bez większej wprawy. Brak wiary w słowa Florence pojawił się odruchowo, podświadomie – zdawało się, że w celu ochrony jego opinii o samym sobie jako osobie niepodatnej na manipulację. O ile Lysander domyślał się jak działał ten mechanizm, sam Kastiel po prostu brnął ślepo naprzód: bo kto chciałby uwierzyć, że dziewczyna którą darzyło się jakimś uczuciem, może jeszcze nie miłością po ledwie roku związku, jednak już prawie, wykorzystała cię i wyrzuciła, jakbyś był śmieciem? Kas z całą pewnością nie należał do podobnie masochistycznych stworzeń; lubił wierzyć, że zawsze podejmuje właściwą decyzję, jeśli chodziło o wpuszczanie nowych osób do swojego niezbyt wielkiego grona znajomych. Łatwiej się było pogodzić ze zdradą dopiero co danego zaufania – pomyłką drobną – niż z zimnokrwistym jego wykorzystywaniem; dla wewnętrznego spokoju uznał, że to właśnie Francuzka jest potworem w tej historii. Nie można było powiedzieć, że naturalna wyniosłość Flo pomagała w przełamaniu takiej opinii – wręcz przeciwnie, twarz jak z kamienia oraz ostre słowa jedynie utwierdzały Kastiela w jego racjach.

Walc płatka śnieguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz