40.

952 24 5
                                    

W tym momencie patrzyli sobie w oczy. Korytarz był pełen lekarzy, pielęgniarek, pacjentów, a dla nich liczyła się ich wzajemna bliskość. Mogłoby się zdawać, że nikt i nic nie jest w stanie zepsuć tej cudownej, romantycznej chwili. Poza Falkowiczem. On zawsze zjawia się w najmniej odpowiednim momencie.

- Wiktoria,  Adam,  szybko na izbę przyjęć! - krzyknął, przebiegając tuż obok.

Dopiero teraz zorientowali się, że nie są sami. Wcześniejsza scena nie wyglądałaby podejrzanie, gdyby nie ich spojrzenia. Zwyczajni znajomi, stojący na przeciw siebie... jednak z ich oczu można było wyczytać każde uczucie, jakie towarzyszyło im w tamtych błogich chwilach. Momentalnie odsunęli się od siebie i zmieszani natrętnymi spojrzeniami ruszyli w kierunku izby, co jakiś czas ocierając się dłońmi.

Wbiegli do środka i zobaczyli ranną kobietę i malutkie, około trzymiesięczne niemowlę.

- Co mamy? - spytała Consalida, ubierając gumowe rękawiczki.

- Kobieta, około trzydziestu lat, nieprzytomna. Potrącona przez samochód, w porę zdążyła odsunąć wózek z dzieckiem.

- O matko... - zakręciło jej się w głowie. - Wstrząs mózgu, to na pewno do szycia... Proszę zawiadomić blok!

Nie była w stanie operować. Źle się czuła, na dodatek właśnie kończyła dyżur.  Aktualnie wolny był Przemek Zapała, który niejednokrotnie radził sobie w trudnych sytuacjach.

- Proszę zawołać doktora Zapałę! 

Ściągnęła rękawiczki.

- A co z dzieckiem? - wtrącił się Adam.

- Nie mamy jeszcze informacji na temat jakiejkolwiek rodziny. Pozostaje nam zawiadomić...

- Nie. - przerwała rudowłosa. - Musimy poczekać. Ja się nim zajmę. Kończę dyżur, przebiorę się i zostanę tutaj. Jeśli w ciągu dwóch godzin nikt się nie zjawi - możecie zawiadomić odpowiednie służby. - Gdzie jest ten wózek?

- Przed szpitalem, chłopaki powinni już go wyciągnąć.

- Pójdę po ten wózek, weź koc dla dziecka i poczekaj w sali. - oznajmił Krajewski.

Do pomieszczenia wbiegł Przemek.

- Wołałaś mnie?

- Tak, mamy ciężką sytuację, musisz sobie poradzić. Ja nie mam na to dzisiaj siły, a wiem, że Ty jesteś świetny. Oddaję ją w Twoje ręce.

- Nie ma problemu. Poinformowałaś blok?

- Wszystko załatwione.

I to, co działo się w tle, w jednym momencie przestało mieć znaczenie. Niemowlę ubrane było w różową kurtkę, skarpetki w paski i białe spodnie, dzięki czemu w łatwy sposób można było zorientować się, że jest to dziewczynka. Na główkę założoną miała różowo-szarą czapeczkę. Wiktoria podeszła troszkę bliżej i dotknęła jej rączki. Malutka pięść automatycznie zacisnęła palce na kciuku kobiety. Nie miała żadnego koca, ani rożka, więc rudowłosa niepewnie włożyła dłonie pod drobne ciało dziecka i poziomo uniosła do góry, przykładając do swojej klatki piersiowej. Jedną ręką podtrzymywała dziewczynkę od spodu. Drugą zaś bez namysłu oddała w rączkę maluszka. Powolnym krokiem wyszła z pomieszczenia i nie odrywając wzroku od niemowlaka szła przed siebie. Na moment uniosła wzrok i dostrzegła Oliwię, stojącą kilka metrów przed nią. Usłyszała za sobą męski, delikatny głos.

- Jesteśmy! - krzyknął, dorównując im kroku.

- O, widzę, że nowa bryka? - zaśmiała się, patrząc na wózek. - Daj, poradzę sobie. Wracaj do swojego domu.

- O nie, nie! Chyba nie myślisz, że zostawię Cię tutaj samą.

Czuli się tak swojo i bezpiecznie w swoim towarzystwie. Nie potrzebowali niczego więcej. Wystarczała wzajemna obecność.

Zdaje się, że w tym momencie i Adam zobaczył Popławską, stojącą trzy kroki od nich. Nawet nie kryła się z nieprzyjemnym, drażniącym spojrzeniem.

- Chyba chce z Tobą porozmawiać...

- Mam teraz ważniejsze zajęcia. - zapewnił ją, delikatnie obejmując w talii.

Gdy ją mijali, usłyszeli tylko ciche :

- Adam.

Przystanęli na chwilę,  a Wiki włożyła do wózka śpiącą, drobną dziewczynkę. Niemowlę ruszyło rączkami, a szatyn powoli i delikatnie kołysał pojazd.

- Ja może odejdę... - oznajmiła, robiąc krok w tył.

Adam jednak skutecznie uniemożliwił jej dalsze działania, przytrzymując ją jedną dłonią.

- Zostań. - rozkazał spokojnie. - Oliwia, co się stało?

- Chciałam spytać, czy planujesz wpaść dzisiaj do Józia?

- Dziś nie dam rady. Przepraszam, ale będę zbyt zmęczony...

- Adam, to jest Twoje zobowiązanie, jako ojca? Ja podziękuję w takim razie! - krzyknęła, a dziecko lekko poruszyło nogami.

- Po pierwsze, ciszej. Po drugie, musisz uszanować też to, że ja mam swoje życie. Jestem tatą Józka, ale nie mogę być u niego dzień w dzień. Nie jestem w stanie odwiedzać go non stop. Zrozum to. On ma już osiem miesięcy, nie ma kolek, nie płacze. Radzisz sobie w nocy, nie muszę tam wtedy być.

- No tak, lepiej spędzać ten czas z innymi. - powiedziała dumnie, kierując swój wzrok na Consalidę.

- Tak się składa, że tuż obok mnie stoi moja dziewczyna i nie życzę...

- Oo, jestem Twoją dziewczyną? - spytała słodko, nie mogąc się powstrzymać i całkowicie się rozklejając. Delikatnie mówiąc, zachowała się jak nastolatka. Po chwili jednak zorientowała się, że podświadomość podjęła decyzję za nią i w myślach zakpiła z samej siebie.

Na twarzy Adama pojawił się szeroki uśmiech. Zignorował, stojącą przed nim Oliwię i swój wzrok utkwił w Wiki.

- A nie podoba Ci się? Nie chcesz nią być?

- Odpowiem Ci później. Wieczorem.

Głośno się zaśmiali i zerknęli na zniesmaczoną blondynkę. Starali się nie wybuchnąć jeszcze raz. Z trudem powstrzymali śmiech i odwrócili wzrok.

- Jaka szczęśliwa rodzina. Idealna. Tylko ta kobieta, u Twojego boku jakaś taka nieatrakcyjna. Komuś się chyba troszkę przytyło... - wypaliła.

- Coś mi się zdaje, że Tobie też ciąża jakoś szczególnie nie służyła? - włączyła się rudowłosa.

- Jak to : też?

- Normalnie. Wybacz, ale nie mamy czasu. Chodź kochanie. - złapała go za wolną rękę i razem z wózkiem oddalili się od bezczelnej intrygantki.

- Jestem z Ciebie dumny. - szepnął do jej ucha, po czym delikatnie i szybko cmoknął jej usta.


Wiktoria i Adam || {W rodzinie wszystko da się wybaczyć} ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz