Szal załopotał na wietrze. Nie ma teraz rzeczy, która by Ci przeszkadzała. Masz wolny umysł, a ciepłe słoneczne promienie przyjemnie ogrzewają twoją twarz. Zboże szumi z tyłu. Słyszysz jak każdy kłos przechyla się ku wschodowi.
Otwierasz oczy. Niebo spowite niezliczonymi odcieniami czerwieni, żółci i różów. Na horyzoncie błyszczy kula przywodząca na myśl dojrzałą pomarańczę. Patrzysz w górę. Widzisz jak czerwień gładko przechodzi w fiolet, który z kolei zmienia się w coraz to ciemniejszy niebieski. Cieszysz się tym widokiem. Jest piękny i wiesz że zapamiętasz go do końca życia. Uśmiechasz się do siebie, a może do wiatru, który próbuje skraść twój szal by zatańczyć z nim na ciemniejącym niebie. Zawiązujesz ciaśniej jego materiał wokół szyi. Odwracasz się. Widzisz nieubłaganie nadciągające burzowe chmury przysłaniające ciemne już na wschodzie niebo. Czujesz że zbliża się coś nieubłaganie okropnego. Opuszczasz swój wzrok. Morze zboża rozlewa się po sam horyzont. Pośród tego stoję ja. Patrzę na ciebie oczyma wielkimi od strachu. Kłosy uginają się mocniej od wiatru. Burza się zaczęła. Niebo zasnuły ciemne chmury, a w oddali słychać pierwsze grzmoty. Po wspaniałym zachodzie została tylko niknąca kreska, chowająca się przed nawałnicą. Lekki do tej pory wietrzyk w miarę upływu czasu przeradza się w potężną wichurę. Robi się nie ciemno, a szaro. Świat traci swe kolory i odzyskuje je tylko przy rozświetlającym uderzeniu błyskawicy. Stoimy naprzeciw siebie, nie dalej niż kilkanaście metrów. Martwię się burzą. Nie tylko tą nad nami, a tą, którą widzę szalejącą w twoich oczach. Tyle sprzecznych emocji wariuje na raz zamkniętych w tak niewielkiej przestrzeni jaką jest ludzki umysł. Ich nieme wołanie o pomoc osiągnęło apogeum. To spojrzenie sprawia że chcę wrócić do domu, zostawiając cię sam na sam z myślami, i zapomnieć o tym co zaszło. Jednak wolę trwać tu z tobą pośród pszenicy, w sercu burzy. Milczymy niezdolni wybrać właściwych słów, które mogłyby opisać sytuację, wyrazić skruchę lub przeprosić. To nasze spojrzenia mówią wszystko. Żal mi tego co widzę. Nie rozumiem czemu postępujesz tak a nie inaczej. Jest przecież tyle prostszych, dłuższych dróg. Jednak w twoim przekonaniu właśnie ta jest tą właściwą. Wiatr zerwał twój szal. Próbujesz go złapać, jednak zapominasz, a może specjalnie tak postępujesz, że za tobą jest urwisko. Ledwo parę centymetrów od butów masz rozciągającą się na kilkanaście metrów w dół wyrwę. Rzucam się i w ostatniej chwili udaje mi się ciebie złapać. Wbrew filmowej logice nie trzymam cię za rękę a za stopę. Ciężko mi cię utrzymać, staram się wciągnąć cię z powrotem na górę w zboże. Jednak ponownie napotykam twój wzrok. Dziwi mnie to co widzę. W twoich oczach przed chwilą szalała burza, równa tej nad nami. Teraz spojrzenie masz czyste, pewne tego co się zaraz stanie. Widząc że długo cię już nie utrzymam sięgasz do buta. Uśmiechasz się do mnie. Po chwili widzę jak lecisz w dół z zamkniętymi oczyma. Z twojej twarzy nie znikał uśmiech. Znikasz mi z oczu, nie widzę już jak upadasz. W tym momencie burza cichnie, chmury się rozpływają. Za plecami rozbłyskują mi pierwsze promienie złotego poranka. Siadam na krawędzi wpatrując się w rozwiązany but, który został mi w ręce. Bez zastanowienia rzucam go w ślad za tobą. Opieram głowę na kolanach i zakrywam rękami. Nie wieżę że to się stało. Jednak nie potępiam tej decyzji, to był twój wybór. Nagle czuję że coś muska moje ramię. Podnoszę głowę. Twój szal leży na ziemi obok mnie. Oczy zaczynają robić się mokre. Parę dni później po raz ostatni stoję obok ciebie. Masz tą samą minę co wtedy. Tak spokojną, uśmiechniętą twarz nie sposób będzie wyrzucić z pamięci. Kładę obok ciebie szal. To w końcu twoja własność, lepiej by wróciła do swojego właściciela. Ostatnie żegnaj. Do zobaczenia, gdziekolwiek teraz jesteś.
Teraz robię krok. Widzę jak oddala się krawędź pola. Czuję wiatr we włosach. Zaraz znów się zobaczymy.