Gloria Victis

11 2 1
                                    



Gdy dąb zakończył swą opowieść, zamilkł, a jego melancholijny nastrój udzielił się czerwonej jak krew powstańcza róży, która ukradkiem roniła łzy ze swych ostrych kolców, zakrywając się ukradkiem zielonymi liśćmi. Piękna, dumna i zwykle rozmarzona brzoza, stała teraz przygarbiona, a jej warkocze opadały smętnie na ziemię, bez cienia radości, dając znać, że smutna atmosfera, która zapanowała w lesie jeszcze chwilę temu, udziela się również i jej. Świerk również rzucał co kilka chwil spojrzenie na mogiłę, starając zachować nienaganną postawę, ale konwalie i tak wychwyciły, jak ciemne igły uroniły małą, niepozorną, niemal niezauważalną kroplę wody, która spadła niedaleko nich.
Wiatr za to nadal leżał na usypanej przez człowieka ziemi, nie płakał jak w trakcie opowiadanej przez drzewa opowieści, a jedynie myślał. Podniósł się lekko, jakby ociężale i mruknął pytająco:
- Dębie, znajdę tu gdzieś, za usypaną przez człowieka górą, piękną jak nasza róża Anielkę? – Zapytał cichutko, jakby bojąc się, że dodatkowe słowo wywoła nagły wybuch płaczu u ledwo uspokojonej brzozy, a gdy usłyszał nieme potwierdzenie, wystrzelił do góry, nie przejmując się tym, jakiego harmideru przy tym narobił. Jego nagły zryw nie powinien zrobić na nikim żadnego wrażenie, w końcu był energiczny, acz cichy. Teraz za to, podczas wstawania narobił takiego hałasu, że siedzące niedaleko ptaki odleciały daleko, wzburzone jego zachowaniem, szeptały między sobą o jego skandalicznym poczuciu czasu, ale podniecony własnym planem, nie zwracał na nie uwagi, w końcu latające ssaki stały się niemiłosiernie aroganckie, przez ostatnie pięćdziesiąt lat.
Wiatr mknął, krzycząc niemiłosiernie wybrane przez siebie słowa. Krążył po Polesiu litewskim, uparcie mając nadzieję, że jego donośny głos dotrze do ludzkich, z reguły nieczułych serc ludzkich, ale była to ułomna nadzieja. Ludzie już dawno przestali słuchać natury, zbyt zapatrzeni w technologię nowego świata. Zapomnieli, że kilkanaście kilometrów od nich śpią snem wiecznym młodzi mężczyźni, którzy poświęcili swoje marzenia i przyszłość dla tych, którzy teraz o nich nie pamiętają, dla tych, którzy zapominają iść złożyć im piękne, biało-czerwone kwiaty, przyozdobione szczerymi intencjami. Ale był zbyt dumny by poddać się tak łatwo! Gdy krążył od domu do domu, zaglądał w każde okno, aż w końcu znalazł, to czego szukał. Zajęło mu to krócej niż przypuszczał, ale dla wiatru niosącego wieści największej wagi, nie było rzeczy niemożliwych do zrealizowania.
Siedzącą na werandzie, z dobrodusznym uśmiechem przyglądającą się dwójce dzieci, bawiącej się w ogrodzie pełnym bzów i słoneczników, które chichotały z czegoś zawzięcie, ale zaprzestały, gdy tylko usłyszały krzyk, niesiony przez z reguły cichy wiatr. Zdziwione uniosły swe fioletowe i żółte głowy do góry, po czym zaprzestały śmiania się i zapytały znienacka, komu krzyczy te chwalebne słowa. A wiatr, pokazał im tylko z daleka widoczną usypaną górkę i spojrzał się na kobietę, która twarz miała zwróconą w jego stronę. Zdawało się, że słyszy jego słowa, które teraz niosły rośliny przez całą wieś. Gdy powiew usiadł niedaleko niej, stykając się z nią kolanami, ta spojrzała się w stronę mogiły, po czym na jej starczej, lekko zaróżowionej twarzy, pojawił się cień smutnego uśmiechu.

- Maryś, Helo! Pójdziecie na spacer, ze swoją starą babcią? – Mimo że nie było widać, to na twarzy wiatru pojawił się uśmiech tak szeroki i pełen szczęście, że samo przechodzenie obok niego, powodowało zarażenie się jego pozytywną energią. – Tylko babcia Anielka zetnie kilka kwiatów.

I tak poszli, kilka minut później z lekkim powiewem siedzącym im na ramieniu, szepcząc przez całą drogę to samo zdanie. Dwójka dzieci po drodze zbierała polne maki, chabry – wiatr niemal był pewien, że spotkał po drodze tego samego złotego owada, nad którym tak zachwycał się Tarłowski. Ominął go zgrabnie, przyspieszając za będącą już u celu kobietą, już nie złotowłosą, a siwą ze starości.
Spędziła tam dużo czasu, gdy małe brzdące oddaliły się bawiąc w berka, pozwoliła sobie na krótki płacz i przeprosiny, skierowane w stronę brata i Jagmina, że nie odwiedziła ich ani razu przez ten cały szmat czasu. Ale zdawać się mogło, że szum lasu dawał jej pewną oazę spokoju, jakoby to ta dwójka szeptała jej z nadzieją, że mimo wszystko usłyszy. Nie słyszała. Zamiast tego, gdy ostatni raz wiatr dotknął jej ramienia i uciekł daleko w las, dalej głosząc z zdeterminowaniem to samo zdanie, które Anielka napisała drążącą dłonią na kartce z notesu ołówkiem, które zawsze przy sobie nosiła i zostawiła pod malutkim krzyżem, zapisując sobie w głowie, że musi się postarać, aby te słowa były znane każdemu, kto chociaż minie ten pagórek. Powstanie tu podobna tablica, jaka głosiła męstwo Leonidasa przed Spartą. Tylko, że ta tablica będzie głosiła inny napis.

Gloria Victis

-739

Praca na język polski, jakoś tak :o

Kot z CheshireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz