Rozdział 47.

1.6K 65 0
                                    

Nasze plany wyjazdowe musiały niestety poczekać. Zaraz po śniadaniu poprosiłam Liama, by zawiózł mnie do domu matki, w sensie Clary. Nie uprzedziłam ich wcześniej, że przyjadę, ale przecież sama mi napisała że czekają. No to jestem. Szkoda tylko, że cała odwaga opuściła mnie, gdy tylko stanęłam przed drzwiami. Byłam wdzięczna Liamowi, że zgodził się mi towarzyszyć, nie wydawał się nawet zaskoczony, że chciałam odwołać wyjazd. Rozumiał mnie bez słów. W takich momentach, gdy był przy mnie, wspierał i trzymał za rękę, upewniałam się w przekonaniu, że zakochałam się w nim.

Z myśli wyrwał mnie szczęk przekręcanego w zamku klucza. W progu ujrzałam moją matkę. Wyglądała tak zwyczajnie, a z drugiej strony zupełnie inaczej. Była blada i miała podkrążone oczy. Pewnie źle sypiała, ale nie tylko ona. Bez słowa wpuściła nas do środka po czym uważnie przyglądała się Liamowi. Nie przyszłam tu by go przedstawiać, dlatego nic na ten temat nie powiedziałam. W salonie na sofie półleżał Clay. Na nasz widok chciał wstać, ale mama go powstrzymała. Widać, ze każdy najmniejszy ruch sprawiał mu spory kłopot. Rozejrzałam się dookoła, uświadamiając sobie, że dawno mnie tu nie było. Nie żałowałam zbytnio. Nabrałam powietrza do płuc i chcąc mieć to jak najszybciej za sobą powiedziałam:

- Słucham. - mój głos drżał, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Czy my się już nie spotkaliśmy? - mama zapytała Liama, pewnie żeby odwlec nieuniknione.

- Mamo, nie. - przerwałam od razu, były przecież ważniejsze rzeczy do wyjaśnienia.

- Isa, usiądźcie sobie najpierw. Chcecie coś do picia? Kawy? - nie wiem czy mama chciała być miła czy tylko grała na czas. Nie miała to dla mnie żadnego znaczenia.

- Mamo! Po prostu mi powiedz. - chociaż miałam świadomość, że nie jest moją biologiczną matką to mimo wszystko nazywanie jej tak było dla mnie naturalne. Ciężko nagle po 25 latach się przestawić...

- Dobrze. Pozwól, że ja to zrobię. Ale usiądź. - po raz pierwszy to ojciec zabrał głos. Nie upierałam się dłużej i zajęłam kanapę. Liam podążył za mną i ponownie uścisnął moją dłoń.

- Mów.

- Jak już wiesz, nie jesteśmy twoimi biologicznymi rodzicami. - zaczął bez owijania w bawełnę. - Diana, twoja mama, była siostrą Clary. Wyszła za Hadriana, gdy miała niespełna 19 lat. Była taka młoda, miała tyle marzeń, chciała zostać malarką. Hadrian natomiast był chłopakiem z sierocińca, nie miał żadnej rodziny, nikogo bliskiego. Był moim najlepszym przyjacielem. To dzięki niemu poznałem Clarę, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Rok po ich ślubie urodziła się Amanda. Dwa lata później urodziłaś się Ty. Byłyście takie różne, ona spokojna, zdystansowana, a Ty istna iskierka, wszędzie było Cię pełno. Zawsze chodziłaś krok w krok za nią. Amanda nigdy nie narzekała, byłaś jej ukochaną małą siostrzyczką. Tamtej feralnej nocy to był wypadek, ciąg nieszczęśliwych zdarzeń, których nikt nie mógł przewidzieć. Zachorowałaś na ospę, miałaś krostki na całym ciele. Rodzice nie chcieli by Amanda także zachorowała, więc postanowili, że na tych kilka dni powinna przenieść się do gościnnej sypialni. Pech chciał, że pożar wybuchnął właśnie tam. Może gdyby... No ale teraz już i tak na nic się to nie zda takie gdybanie...

Byłam w szoku. Niby wiedziałam co usłyszę, ale mimo to czułam się zaskoczona.

- A jak to się stało, że trafiłam do Was? - ta kwestia dręczyła mnie odkąd tylko dowiedziałam się, że nie jestem ich córką. Tym razem matka podjęła opowieść:

- Ty wyszłaś z tego prawie bez szwanku, Amanda natomiast miała mniej szczęścia. Zanim strażacy do niej dotarli zdążyła stracić przytomność. Musiała trafić do szpitala na obserwację. Byłyście siostrami i nie chcieliśmy was rozdzielać, to Lily miała przejąć opiekę nad wami. Problem w tym, że jesteś strasznie podobna do Diany, jak dwie krople wody. Lily bardzo przeżyła śmierć siostry, dlatego też nie była w stanie zająć się się wami dwoma, Twój wygląd też nie ułatwiał niczego. Postanowiłyśmy, że Lily wychowa Amandę, a my Ciebie.

- Tylko, że Ty Clay nie miałeś ochoty wychowywać nieswojego dziecka, tak? Wolałeś wolność przy boku kochanki? - miałam żal do ojca, choć pewnie nie powinnam biorąc pod uwagę okoliczności jego „ojcostwa".

- Isa, zrozum. Nie było żadnej kochanki. Zawsze kochałem Clarę. Byłą moją jedyną miłością. Byliśmy młodzi, dopiero co wzięliśmy ślub. Nie planowaliśmy dzieci. Sam wypadek i śmierć bliskich nam osób była traumatyczna, a jeszcze opieka nad małym dzieckiem? To mnie przerosło. Nie byłem gotowy by zostać ojcem. Nie mogłem prosić Clary, by wybrała mnie zamiast Ciebie, dlatego odszedłem.

- To po co wróciłeś? Nagle sobie przypomniałeś, że gdzieś tam masz żonę i nieswoje dziecko? - Liam znów uścisnął mą dłoń, dawał mi znać, że powinnam trochę się opanować, ale nie miałam takiego zamiaru. Zbyt długo postępowałam według oczekiwań innych. Teraz chciałam wylać z siebie wszelkie żale.

- Isabell! - matka zaczęła reprymendę, ale miałam to gdzieś.

- Tak, masz rację. W sensie nie do końca, ale rozumiem Cię. - głos Claya był opanowany lecz krył nutę smutku.

- Nie masz bladego pojęcia, co czuję! - krzyczałam.

- No dobra, nie będę Cię przekonywał na siłę. Ale wiedz jedno, nigdy o Was nie zapomniałem i każdego dnia żałowałem, że wtedy tak szybko się poddałem, uciekłem jak tchórz. Teraz mogę tylko przeprosić i błagać o wybaczenie. - skruszony spuścił głowę i nie patrzył mi już w oczy.

- O jakie wybaczenie? Cholera, ja nawet nie mam prawa być zła. Nie jesteś moim ojcem, nie miałeś obowiązku się mną zajmować. - starałam się brzmieć przekonywująco, ale cisnące mi się do oczu łzy nieco zmieniały ton mojej wypowiedzi. - To Clarę powinieneś przepraszać. Nie mnie.

- My już sobie wszystko wyjaśniliśmy. - poinformowała Clara i znaczącym gestem poklepała męża po ramieniu. Tego się nie spodziewałam, chociaż jak przypomnę sobie ich spotkanie w szpitalu, to nie powinnam się dziwić.

- To super. Możecie sobie dalej szczęśliwie żyć razem. Ja już nie będę Wam więcej przeszkadzać. Najlepiej jak już sobie pójdę, skoro sobie wszystko wreszcie wyjaśniliśmy. - podniosłam się, a Liam podążył za mną.

- Isa, poczekaj! - zawołała matka. - Nigdy mi nie przeszkadzałaś. Wiem, że nie byłam dobrą matką, ale starałam się. Nie zawsze mi to wychodziło, zdaję sobie z tego sprawę. Tylko że straciłam swoją małą siostrę, a potem gdy na Ciebie patrzyłam, taką małą kopię Diany, serce mi krwawiło. Wybacz mi córeczko. - zapłakana matka wsparła się na ramieniu Claya. Chciałam do niej podejść, mimo wszystko pocieszyć ją, powiedzieć, że nic się nie stało, ale nie mogłam. Przecież stało się. Dwadzieścia pięć lat temu straciłam rodziców, to był nieszczęśliwy wypadek, rozumiem. Tylko dlaczego przez tyle lat mnie oszukiwali? Dlaczego nie mogli wyznać mi prawdy? Tego nie mogłam znieść. Z bolącym sercem posłałam rodzicom ostatnie smutne spojrzenie i na odchodnym dodałam tylko:

- Dajcie mi trochę czasu. Proszę. - oboje skinęli mi tylko głowami. I wyszłam.

Przebudzenie (cz.1.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz