Rozdział 1: "Litwa", część 1

29 1 5
                                    

Rozdizał 1: Litwa
1807 - 1824

Użalino zasypane było po same dachy śniegiem. Nie dosłownie oczywiście, choć

trzeba przyznać, że zima tegoż roku była naprawdę sroga. Tak, rok 1807 przejdzie w tej

kategorii do historii. Po zamarzniętych jeziorach chadzali handlarze ryb oraz dzieci, co chwila

rzucające w siebie śnieżnymi kulami. W tych jakże nieprzyjaznych warunkach na świat

przyszła jedna z legend okresu romantyzmu. A raczej ktoś, kto do legend romantyzmu

chciałby należeć. Człowiek był z niego w porządku, choć jego talent literacki nie był

postrzegany zbyt pozytywnie. Czy to przez pech? Czy faktyczną grafomanię? Odpowiedź na

to pytanie pozostawię wam, drodzy czytelnicy. Fakty mówią jednak jasno, że facet był

niedoceniany i nieznany, choć w teorii poznał go cały świat. Wyrozniałła go skromność, a

przede wszystkim przeogromny, wręcz zdumiewający, talent do pakowania się w tarapaty.

Nic to, że kłopotów nigdy nie szukał, bo zdawało się, że to one szukały raczej jego.

Marcel. Marcel Lipa. Zarówno dziś jak i w owych czasach Mickiewiczów, Słowackich i

Krasińskich nikomu to nazwisko nic nie mówiło. Wróćmy może jednak do początku opowieści

– Marcel urodził się 18. Stycznia 1807 roku. Był pierwszym dzieckiem w rodzinie, więc już od

pierwszych chwil życia cieszył się ogólnym zainteresowaniem. Dzień po narodzinach,

wieczorem w, niewielkim warto dodać, domu państwa Lipa, zebrała się cała najbliższa

rodzina.

- Dzisiaj Panowie radujmy się! Na świat przyszedł mój syn! – przemawiał ojciec Ryszard, jak

zwykle myśląc, że brzmi poważnie - Chciałbym, abyśmy razem wypili jego zdrowie!

Ojciec, który zadziwiająco przypominał pewnego galijskiego wodza z komiksu był

człowiekiem surowym, choć nie było tego po nim widać. Rzadko pokazywał swoja miękką

stronę. Częściej z surowego wychowawcy zmieniał się w pijanego wesołka. A dziś miał ku

temu świetną okazję.

- Niech potomek twój wywalczy nam wolność! W imię Boga i ojczyzny! – zawołał jakiś

przypadkowy gość na weselu. Tak naprawdę nie wiadomo czy w ogóle był na nie zaproszony.

- Amen – zakończyli zgodnie wszyscy.

W domu śpiewem wybuchło wiele wesołych głosów, a każdy czystą polszczyzną. Grała

muzyka, radości nie było końca (podobnie z resztą jak alkoholu).

W owych czasach Polacy mieli dziwny syndrom, polegający na tym, że jak już piją, to

spijają się do granic niemożliwości. Nazywali to pieszczotliwie sarmatyzmem. Właśnie w

dobie takiej kultury wychowywał się Marcel. Rodzice wpajali mu patriotyzm we wszystkich

możliwych formach. Duży wpływ na jego patriotyczne wychowanie miał przemarsz wojsk

napoleońskich w inwazji na Rosję w 1812 z komentarzem ojca na temat świetności

francuskiego cesarza i zbliżającej się wolności. Od tego czasu był także zagorzałym

Droga pewnego poetyWhere stories live. Discover now