Airplanes || harry & monday

1.8K 121 19
                                    

Śmiech dwójki nastolatków rozniósł się po wnętrzu auta, swoimi drobinkami rozpryskując się o szyby, za którymi niebo powoli przybierało ciemniejszego koloru. Wpatrywali się w siebie od czasu do czasu przez krótką chwilę z iskierkami szczęścia w oczach, które wesoło tańcowały w jego soczystej zieleni spojrzenia, a jej ciemnych czekoladowych tęczówkach. Uwielbiali swoje towarzystwo, od dziecka byli jak rodzeństwo, nie rozstawali się na dłużej niż tydzień, każdą większą część wakacji spędzali wspólnie, siedzieli w jednej ławce, dzielili jedno pudełko śniadaniowe. Kiedy koleżanki pytały Monday o to, czy Harry jest jej chłopakiem, uśmiechała się jedynie pod nosem, kręcąc przecząco głową i odpowiadając z dumą „jesteśmy przyjaciółmi”, a gdy następowała fala pytań, czy czuje do niego coś więcej i czy chciałaby, by sytuacja uległa zmianie, wzruszała ramionami i mówiła, że „co ma być to będzie, jest dobrze tak, jak jest” i kończyła temat. Harry, jakby połączony z nią nitkami myśli, odpowiadał dokładnie to samo. Nie naciskali na siebie, nie odnaleźli w sobie jeszcze innych uczuć, woleli dać szansę przeznaczeniu, które miało zdecydować, co się stanie z ich dwójką.

- Ciekawa, gdzie cię zabieram? - Głos chłopaka przerwał kilka minut ciszy, jaka zapanowała po jednej z kolejnych salw śmiechu. Ze skupieniem patrzył przed siebie na drogę, jedną ręką pewnie trzymając kierownicę, a drugą opierając na swoim kolanie, wystukując rytm piosenki, która akurat leciała w radio.

- Szczerze? Nieważne, gdzie pojedziemy, wystarczy nam nasze towarzystwo.

Styles uśmiechnął się do siebie, kiwając głową na potwierdzenie słów swojej przyjaciółki, która zajęła się telefonem, uparcie męcząc klawisze biednego BlackBerry.

- Odłóż ten telefon, Minnie.

- Co?

- Wyłącz telefon i wrzuć go do schowka. Niech nam nikt nie przeszkadza, dobrze? - Szatyn spojrzał na nią prosząco. - Ja nawet nie wziąłem swojego.

Dziewczyna westchnęła ze zrezygnowaniem, po czym pokazując jeszcze czarny wyświetlacz Harry’emu, wrzuciła komórkę do kieszeni w drzwiach, po chwili spoglądając na zadowolonego z siebie przyjaciela. Zaśmiała się w duchu z tego, jak proste rzeczy mogą uszczęśliwić tego człowieka, jak każdy najmniejszy gest, który pokazywał ich mocną więź, jest w stanie wywołać na jego twarzy uśmiech. Pamiętała dokładnie, dlaczego nazywał ją Minnie. Większość ludzi w szkole w Holmes Chapel nadała im nazwę „Mickey & Minnie Mouse”, gdy na Halloween przed pięcioma laty bez jakiejkolwiek zmowy co do ubioru, spotkali się w drzwiach przebrani właśnie za tę dwójkę postaci z bajek Disneya. Pamiętała, jak wybuchli śmiechem, nie wierząc w ten zbieg okoliczności, a wszyscy wokół powtarzali wciąż, że to musi być przeznaczenie. Tańczyli wtedy razem w rytm szybkich i wolnych piosenek, spoglądając sobie od czasu do czasu w oczy, a kąciki ust same wyginały się ku górze, rozpromieniając pochłonięte w półmroku pomieszczenie.

Zaczynała wpadać już w półsen, gdy po ponad godzinnej jeździe, nagle stanęli, silnik auta zgasł, a ona nie chciała już otwierać oczu, podciągnęła kolana pod brodę, czoło opierając o szybę. Z lekko zaciśniętych wokół niej objęć Morfeusza wyrwała ją ciepła dłoń na jej ramieniu i niski, lekko zachrypnięty głos.

- Hej, Minnie, jesteśmy na miejscu.

Z pomrukiem uchyliła powieki, napotykając przeszywające ją na wskroś szmaragdowe tęczówki wypełnione tymi niewidzianymi przez nią wcześniej iskierkami. Wpatrywała się w nie przez chwilę z zafascynowaniem, odkrywając każdy ich milimetr jakby na nowo, choć tak doskonale je znała. Po kilku sekundach poczuła, jak Harry bierze ją na ręce i wyciąga z auta z cichym chichotem. Wtuliła się w jego białą koszulkę jak zawsze, wdychając woń jednych z jej ulubionych perfum, jakie mu sprezentowała, wymieszanych z żurawinowym żelem pod prysznic. Zapach, podobnie jak wcześniejsze spojrzenie, również stał się intensywniejszy niż zwykle, a uścisk jego dłoni na jej ciele cieplejszy. Schowała twarz w zagłębieniu szyi szatyna, czując, jak ten całuje ją w czubek głowy. Nie chciała, by wypuszczał ją z ramion, dlatego też na jej buzię wstąpił lekki grymas, gdy poczuła twarde podłoże pod stopami i niechętnie uchyliła powieki, napotykając szeroki uśmiech Stylesa, dzięki któremu ciepło rozlało się wraz z krwią w jej żyłach.

Airplanes || harry & mondayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz