▶1◀

215 17 5
                                    

15 sierpnia 2018 r.

– Jane! Pospiesz się, samolot zaraz odlatuje! – Usłyszałam wołanie matki. Jej zaniepokojony głos dobiegał do mnie z oddali, jakby dzieliła nas szyba.

Znajdowałam się na płycie lotniska i obracałam dookoła, ale nigdzie nie widziałam rodziców. Ich prywatny odrzutowiec też zniknął, jak gdyby rozpłynął się w powietrzu. Nie było go ani na pasie startowym, ani na niebie. Nie mając dokąd się udać, tkwiłam w miejscu. Zamknęłam oczy.

Kiedy otworzyłam je z powrotem, zmieniło się wszystko. Dookoła panowało wielkie zamieszanie. Czerwone i niebieskie światła pulsowały, słyszałam syreny, krzyk rozpaczy, a od wszechobecnego dymu szczypały mnie oczy i drapało w gardle.

– Co tu się stało?!

Nikt mi nie odpowiedział. Nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Pełna irytacji przeszłam przez kłęby dymu, niechcący potrącając po drodze kilka osób, aby znaleźć centrum tego niebywałego zamieszania.

Gdy wreszcie je odnalazłam, zakręciło mi się w głowie. Samolot rodziców stał w płomieniach, otoczony przez kilka jednostek straży pożarnej. Straciłam przytomność.

Po chwili poczułam, jak ktoś niesie mnie na rękach i polewa twarz wodą.

***

Przebudziłam się, gwałtownie siadając na łóżku. W pokoju panowała ciemność, ale zauważyłam, że obok wezgłowia stał mój pies z językiem na wierzchu i wbił we mnie czujny wzrok. Przejechałam dłonią po policzku. Był mokry.

– Och, Joe. Miałeś nie lizać mojej twarzy. Głupi pies!

Joe szczeknął głośno w odpowiedzi. Uciszyłam go i sprawdziłam godzinę. Zegarek na szafce nocnej wskazywał trzecią piętnaście. Fantastyczna pora na pobudkę, pomyślałam. Wiedziałam jednak, że nie zdołam już zasnąć. Za każdym razem, gdy zamknęłam oczy, wracały te okropne wizje senne – dym, syreny, pożar, rozbity samolot.

Zamiast więc walczyć o nowy sen, wstałam i na palcach podeszłam do biurka. Mimo tak wczesnej pory, w pokoju panował gorąc – tegoroczne lato było wyjątkowo gorące. Otworzyłam szerzej okno i stwierdziłam, że później zamienię piżamę na normalniejsze ciuchy. Siadając na krześle zaczęłam się zastanawiać, czym wypełnić czas przed śniadaniem.

Wyjęłam z teczki rysunek, nad którym właśnie pracowałam. Szkic dziewczyny w długiej, rozkloszowanej sukience zaczął nabierać życia. Wczorajszego popołudnia zaczęłam malować jej suknię różnymi odcieniami bieli i szarości.

– Jak myślisz, Joe? Zdążę dokończyć rysunek przed dzisiejszym przyjęciem?

Pies spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę. Położył mi się u stóp, co w jego języku oznaczało „jak najbardziej".

– Myślę, że Clara będzie zadowolona. Lubi takie rzeczy.

Clara, moja młodsza kuzynka, kończyła piętnaście lat. Przyjechała do Nowego Jorku aż z San Francisco, żeby urządzić przyjęcie na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie mieszka jej ulubiona krewna – czyli ja. Ale prawda była taka, że złożyła nam długą wizytę, ponieważ jej rodzice spędzają cały sierpień w Bostonie, pracując z moimi rodzicami nad ogromnie ważnym projektem, który mógł okazać się albo strzałem w dziesiątkę, albo strzałem w kolano.

Otworzyłam szafkę i odnalazłam duży pojemnik z farbami – aż dwieście kolorów. Wyjęłam z szuflady paletę, zestaw pędzli i nałożyłam odpowiedni kolor na czubek najcieńszego z nich. Już miałam dotknąć nim papieru, aby namalować dekolt sukni, ale zawiesiłam dłoń w powietrzu.

LostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz