00. Kwiatek

129 8 3
                                    



  Kiedy miałam 16 lat trafiłam do domu dziecka. Nie było tak złe jakby mogłoby się wydawać. Ludzie byli mili a opiekunowie pomocni. Ale nie nie mogłam już chodzić na boisko i grać tam do pozna. Nie mogłam nic co chodź trochę wykraczało poza regulamin domu dziecka w Ciechanowie.  Nie mogłam tez tęsknić za rodzina. Ba! Czy ja wg miałam za kim tęsknić? Ojca dawno nie miałam - zmarł jak byłam malutka a jego rodzina się na nas wypięła. A matka? Poprostu mnie zostawiła. Bo przecież sobie poradzę. Jestem taka dorosła. Wyjechała na Hawaje. Od tak.

  Weszłam do domu tylko po to by zostawić plecak i iść na boisko, ale już w progu niemalże przewróciłam się o walizkę. Rzuciłam plecak na bok i poszłam do dużego pokoju, który robił też za sypialnie mojej mamy. Kobieta stała przy szafie i wrzucała kolejne rzeczy do wielkiej walizki nie patrząc czy ubrania w ogóle do niej trafiają. 

 ⁃ O! Dobrze, ze jesteś! Wyjeżdżam. Pieniądze masz w kuchni. Na jakiś czas Ci wystarczy. 

 ⁃ A gdzie? Kiedy wracasz? - spojrzałam się na nią jak na przybysza z innej planet. W oczach miałam już łzy. 

 ⁃ Nie panikuj. - po jej tonie głosu można było wywnioskować, że jedno moje pytanie już ją zirytowało. - Jadę na Hawaje. Poznałam faceta, na którym mi zależy i jedziemy tam do pracy. Kiedy wrócę? Mam nadzieje, ze nigdy. - zaśmiała się. - Na jakiś czas masz pieniądze. Później pójdziesz do pracy czy coś. Jesteś już prawie dorosła. Powinnaś sobie radzić w życiu. - odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła upychać to co chciała zabrać ze sobą na wyspę. 

Niecalą godzinę później jej już nie było. Zostawiła mi tysiąc złotych i wyjechała. Odezwała się przez pierwszy miesiąc. Udało mi się znaleźć prace, ale nie dałam rady. Liceum i praca na pełen etat. Wychowawca to wyłapał. Zaledwie trzy miesiące po wyjedzie mojej matki przyszła do mnie opieka społeczna. Ale i tak w tym wszystkim najgorszy był dzień wyprowadzki. Padał deszcz a ja jak głupia siedziałam na boisku i wpatrywałam się w bramkę na drugim jego końcu. Obok siedziała Marta i podobnie jak ja zdążyła już uronić parę łez. Dalej przecież miałyśmy się widywać. 

Ale nie miałam już mieszkać dwa piętra wyżej. 

Nie miałam już przesiadywać na tym boisku całymi dniami. Czasami grając a czasami tylko obserwując dorosłych mężczyzn jak podają sobie piłkę. 

Przez decyzje kobiety, która mnie urodziła straciłam wszystko na rzecz jej marzeń. „Nigdy nie dorosłym do bycia matka. Ba! Ja nawet tego nigdy nie chciałam. Wciąż nie chce." Słowa, które powiedziała babce z MOPSu huczały mi w głowie. To właśnie one sprawiły, ze ze swojego życiorysu wykreśliłam Anne Dębską. Na zawsze. 

 Tego dnia Oni tez przyszli na boisko mimo ze padało. Byli szczęśliwi i uśmiechnięci. Zupełne przeciwieństwo mnie w tamtym momencie.  

  Szliśmy na boisko tak jak zawsze. Nieważne, ze lało. Chcieliśmy zagrać ostatni mecz zanim nas przyjaciel całkowicie wyjedzie z Ciechanowa. Za nim ruszy w świat i zapomni o starych znajomych. Kiedy weszliśmy na sztuczna murawę zauważyłem dwie nie duże osobki pod bramka.

 ⁃ Kurwa. - zwróciłem się do dziewczyn nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia kumpli. Uklęknąłem przy Marcie, która obejmowała swoją przyjaciółkę.   

 ⁃ Róża? - płakała. Widziałem to mimo deszczu. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami, które przez zaczerwienienie straciły swój urok. - Cholera. - nic więcej nie mówiliśmy. Po prostu przeciągnąłem ja do siebie i przytuliłem. Traktowałem ją jak swoją druga siostrę. To co się działo w jej życiu teraz odbijała się także na nas. Na Marcie, mnie i naszych rodzicach, którzy szczerze uwielbiali ta dziewczynę. Nawet chcieli ja zabrać do nas - niestety nikt się na to nie zgodził. Nie pomógł nawet prawnik. Dlaczego? Bo ten kraj jest popierdolony.

  ⁃ Co jest? - Maciek popukał mnie w plecy. Wstaliśmy z dziewczynami, ale nie puszczałem mojej małej Różyczki. Kiedy chłopaki zobaczyli kogo do siebie tule wiedzieli o co chodzi. Wszyscy na tym osiedlu wiedzieli co za ziółko z jej matki i co teraz dziewczyna musi przejść. A my znaliśmy ja osobiście. Grała z nami w piłkę, obserwowała nas gdy robiliśmy to bez niej czy przynosiła nam jedzenie i napoje. Była częścią wielkiej ekipy, która utworzyła się się z ludzi, z osiedla, którzy nigdy w życiu nie mieli łatwo. I cholera wie czy to się zmieni. 

Później było lepiej. Nie było złości, smutku czy bólu. Wypłakałam się i wyglądałam więc moje ciało było wypłukane z emocji. Tego mi było trzeba. 

Na drugi dzień już mnie tam nie było. 

Wracałam tam, ale to już nie było to samo mimo ze nikt nie zmienił stosunku do mnie. Pamiętam z tego ostatniego dnia tam jeszcze jedno. Jego. 

 ⁃ Ej, kwiatek. - zawsze tak na mnie wolał. Dogonił mnie kiedy szlam w stronę swojego bloku i objął ramieniem, wyrównując krok. Na początku się do siebie nie odbywaliśmy. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Nigdy nie byłam z nim jakoś blisko. Wiedziałam o jego pasji, o jego nowej dziewczynie, o używkach, ale wciąż nie byliśmy przyjaciółmi, tak jak mogłabym to określić w przypadku Bartka. 

Zatrzymaliśmy się przed moja kołatała. Facet spojrzał na mnie i westchnął.

 ⁃ Wiesz, ze będzie dobrze prawda? A jak kosmos Ci nie pomoże to ja to zrobię. Bądź silna mała, bo kto nas będzie motywował jak nie Ty? - zaśmiał się. Przypomniały mi się wszystkie te chwile jak uczyłam się na boisku na sprawdziany. Jak uczyłam się żeby dostać stypendium. Żeby być w najlepszym liceum w mieście. Jak pracowałam żeby na szesnaste urodziny móc pojechać do Paryża. Fakt. Motywowałam. Szkoda, że w tamtym momencie to wszystko jakby ze mnie wyparowało. 

 W domu dziecka spędziłam dwa miesiące i 16 dni. 

Nie załamałam się. Wróciłam do nauki. Dalej grałam w piłkę dalej. A moja więź z Marika była nawet głębsza. Ale 16 lipca 2015 roku znów się wszystko odwróciło o 180 stopni. Tym razem nie powinnam jednak narzekać. 

 ⁃ Róża. Ktoś do ciebie. - pani Tatiana zwróciła się do mnie kiedy bawiłam się z dziećmi na świetlicy. Dzięki temu ze pomagałam przy młodszych grupach w Domu mogłam wracać później jeśli chciałam. Zdziwiłam się. Nie wiedziałam kto miałby do mnie przychodzi. Z Mertą i Bartkiem widywałam się poza. Tu nie było prywatności. Dziwiłam się więc widząc go w drzwiach. Uśmiechną się do mnie i pomachał. Podeszłam do niego, ale nie zdążyłam się odezwać, bo dyrektorka ośrodka stanęła obok nas i szeroko się uśmiechnęła.

 - Idź się spakuj. Masz wybawiciela. - spojrzałam na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. 

 ⁃ Mówiłem, ze albo kosmos albo ja. 

Teraz stałam z boku sceny. Z jego bratem i siostra. Na swoich barkach miałam ręce jego dziewczyny, a jej głowa oparta była o moja. Wszyscy tu stali za nim murem. Ja też. Nie zapomniałam o Bartku, który kiedy się dowiedział co zrobił jego przyjaciel aż się popłakał ze szczęścia czy o Marcie. Wciąż są najważniejsi. Po prostu grono tych osób się powiększyło. O tą jedna osobę w szczególności. Chociaż jak się okazało później - nie tylko o niego. 

 ⁃ Ludzi zróbcie hałas dla tego popoerdolencaaaaa! Quebonafideeeeee! 

Tak, zróbcie hałas dla tego, który dotrzymał obietnicy i mnie uratował.  

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 07, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

TimelessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz