„Ludzie różnią się nie tym, czy pragną podziwu, czy nie, lecz tym, czyj podziw spodziewają się wzbudzić." ~ Bertrand Russell
Sędzia sprawiedliwy
Od razu po tym, jak zrzuciłam z siebie przemokniętą czapkę, wsadzając ją do swojej szafki, podbiegła do mnie Sarah. Chciałam udawać, że jej nie widzę, by dać jej do zrozumienia, że nie mam ochoty z nią rozmawiać – szczególnie po tym, co ostatnio zrobiła – ale ona miała to naprawdę gdzieś. Wyglądało na to, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało. Pewnie myślała, że skoro sprawa nie dotyczyła bezpośrednio mnie, to już dawno sobie odpuściłam.
Ale tak nie było. To przez Sarah miałam same problemy, a Lucy podły humor. Ross był na nią niesamowicie wkurzony, tak samo Archer. A ona trzymała się swojego, nie zważając na zdanie innych. Z jednej strony można było ją za to podziwiać, w końcu trzymała się swojego zdania, z drugiej jednak strony robiła to na tyle chorobliwie, że zaczęła przeszkadzać innym.
Dlaczego wcześniej tego nie widziałam? Dlaczego musiał pojawić się nowy nauczyciel wychowania fizycznego, bym przejrzała na oczy? Miałam nadzieję, że wcześniej nie byłam tak głupia i naiwna, ale patrząc na to wszystko przez pryzmat czasu... wątpiłam. Mogłam obwiniać o to siebie, Sarah, ale i Lucy, która nigdy nie kwapiła się, by powiedzieć mi, że robię wszystko to, co każe mi jej bliźniaczka. Jednocześnie nie zamierzałam jej tego wypominać, bo to i tak nie miało sensu. Przynajmniej teraz Luce stała po mojej stronie.
Kiedy Sarah z szerokim uśmiechem stanęła tuż obok mnie, trzepocząc rzęsami, obdarowałam ją jedynie szybkim spojrzeniem. Nawet tego nie zauważyła, bo od razu podjęła temat, mówiąc, że Archer szykuje się właśnie do meczu koszykówki. Poczułam, jakby jakiś zawias nagle poruszył się w moim wnętrzu. Brakowało tylko tego, by dziewczyna stanęła pomiędzy mną a Archerem. Nie miałam pojęcia, że chłopak grał jakiś mecz, o niczym mi nie mówił. A ja nie wiedziałam, czego oczekiwała ode mnie Sarah, więc tylko wzruszyłam ramionami i zatrzasnęłam szafkę, odchodząc w drugą stronę.
Myślałam, że za mną pobiegnie, ale tak się nie stało. Dołączyła do mnie i Lucy dopiero na drugiej lekcji, kiedy zwolniono nas z zajęć, byśmy mogli oglądać mecz, i siedziała z nami do teraz.
Zajmowałam miejsce prawie u szczytu trybun, mając stamtąd idealny widok na boisko i koszykarzy, którzy robili wszystko, by zdobyć kolejne punkty. Czasem krzyczałam wraz z Lucy, zdzierając sobie gardło, a czasem wstawałam, by zaklaskać.
Archer biegał po parkiecie i wyglądało na to, że nawet inni zawodnicy nie stanowili dla niego przeszkody. W oczy od razu rzucał się jego agresywny sposób walki, determinacja i zacięcie, z jaką podawał piłkę lub celował do kosza. Pierwszy raz widziałam, jak gra, a chociaż sama za koszykówką nie przepadałam, imponowało mi to, jak to robił. Chociaż nie byłam do końca pewna, czy nie jest zbyt pewny siebie.
Lucy ciągle zagrzewała Pantery do walki, wykrzykując coś, a Sarah w ciszy obserwowała przebieg meczu, głównie komentując tylko występy cheerleaderek. Ja, kiedy nie patrzyłam akurat na Archera, skupiałam wzrok na Roscoe.
Ubrany w ciemne spodnie od dresu, białą koszulkę i baseballową kurtkę z logo drużyny, chodził od ściany do ściany z gwizdkiem przy ustach, sędziując. To podobało mi się najbardziej. Nie przypominał mi Rossa z lekcji, zdecydowanie nie. Tamten uśmiechał się przerażająco często, żartował, a jego oczy wydawały się cieplejsze, nawet kiedy miał zły dzień. Teraz mógł mordować lodowatym spojrzeniem zielonych oczu, które dostrzegałam nawet ze swojego miejsca. Miał lekko ściągnięte brwi i posępny wyraz twarzy. Uśmiechałam się na ten widok, bo wiedziałam, że w tym momencie bardzo się skupia i traktuje poważnie to, co robi. Czasem też coś krzyczał, klaszcząc, ale przez gwar nie słyszałam jego słów.
CZYTASZ
Zrobione z papieru: schronienie | TOM 3
RomansaOSTATNIA CZĘŚĆ "PAPIEROWEJ TRYLOGII" Część pierwsza: ich kłamstwa Część druga: lustrzane odbicia Nie wiedziałam już, gdzie szukać pomocy. Nie wiedziałam, kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem. Najgorszy jest fakt, że to wszystko stało się przez...