Część Bez tytułu 3

40 1 0
                                    


Minęły dwa spokojne dni od wyjścia Gizele. Oczywiście, chłopaki siedzieli jak na szpilkach, sprawdzając wszelkie możliwe brukowce, programy telewizyjne czy portale społecznościowe w poszukiwaniu czy aby na pewno dziewczyna nie powiedziała nic mediom. 

W czasie takiego napięcia w sumie wszystkie spiny jakoś odchodziły powoli w zapomnienie. Jako grupa się jakoś tak integrowaliśmy. Cóż, ciężko to tak nazwać, ale na pewno byliśmy ze sobą jako tako bardziej zżyci czy też zbliżeni do siebie niż wcześniej. 

Po burzy przyszło wyczekiwane słońce. Na razie była cisza, co nie zmieniało faktu, że trochę mi brakowało czegoś do roboty. 

W sensie, Gizele bywała oschła, wredna a na koniec była nawet prawie jak przyjaciółka, jednak częściej zdążyłyśmy się pożreć niż pogadać. A jak zabraknie takiego paliwa i "kopa" to trochę ciężko zejść na normalne tory. 

Po Amsterdamie zawitaliśmy w Londynie, gdzie mieliśmy te dwa dni wolnego, które na razie spędzaliśmy. Zakwaterowanie mieliśmy w jakimś wygodnym hotelu, ale jak to bywa, większość czasu siedzieliśmy na mieście. 

Ja oczywiście uwielbiałam latać po Camden i jego okolicach, ale nie wzgardzałam też Picadilly Circus. Naprawdę, korzystaliśmy z uroków miasta. 

Moje plecy miały się jako tako, czasami się odzywały jak zbyt gwałtownie chciałam coś zrobić, ale mogłam ewentualnie na nich spać. Mimo wszystko, jak miałabym odmówić oparcia się o Kernsa, prawda ? 

Aktualnie siedzieliśmy w Starbucksie. Ja popijałam sobie smoothie, a chłopaki niedaleko pijali kawę. Na razie mieliśmy ciszę i spokój. Frank wyszedł gdzieś na chwilę. 

Nagle, kiedy w sumie było miło, rozmowy się toczyły i w sumie dałam radę pogadać z Mayą i Miiko. Jednak to przerwał wracający Sidoris. 

- Guys, we are about to miss out the rehearsal. - Przypomniał z telefonem przy uchu. 

Spojrzałam na zegarek. Miał rację. Stąd, do stadionu w tych korkach się jechało z godzinkę. Więc trzeba było wyjść już, żeby jako tako dotrzeć. 

Zebraliśmy manatki i wsiedliśmy w metro.  Na szczęście, rzeczy typu wzmacniacze, czy głośniki już były na miejscu. Kwestia tak naprawdę gitar. 

Szybko sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko zostało zebrane i zobaczyłam jedną rzecz, która została. To był niewielki nie tyle woreczek, co sakiewko-organizer na kostki, żeby się nie gubiły, który należał do Kernsa. Zgarnęłam go ze stołu i schowałam do wewnętrznej kieszeni kurtki. 

Powoli robiło się chłodnawo, więc przydałoby się niespiesznie myśleć o kupnie czegoś w rodzaju płaszcza, lub cięższej, cieplejszej kurtki. Jednak na razie nie było takiej potrzeby.   Przemknęło mi to przez myśl, jednak musiałam ciut nadgonić. 

Pospieszyłam za grupką i złapałam metro razem z nimi.  Nie miałam ochoty dawać znać Kernsowi, że czegoś zapomniał. 

Skapnął się dopiero na miejscu, na próbie. Zaczął trzepać kieszenie. 

- Oh shit. I lost my picks. - Zdenerwował się. 

Podeszłam do niego. - What would you do to get them back ? - Spytałam spokojnie. 

- Anything. I can't throw any pick at the crowd right now. - 

- Anything ? - 

- Anything. - Powtórzył.

Lekko się zakołysałam. - Well, then. - Wyciągnęłam zza pleców pudełko. Ale nadal trzymałam je w dłoniach tak, by nie było widoczne. - How about a small kiss ? - Podałam mu pudełko. 

Podróż życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz