Je T'aime* [BSD]

1.1K 15 11
                                    

Pinterest mnie powalił na kolana.
Wpisałem nazwiska i imiona postaci.
I wyskoczyło mi aż CZTERY arty.
A reszta to głównie yaoi.

Google Grafika nie lepsze.
DZIEWIĘĆ. I reszta to sceny z anime.
Oraz, yaoi.

Teraz wam oddaję ten shot do oceny.
Mam nadzieję, że nie jest tragiczny.
Dawno nie pisałem hetero...

-1-9-9-8-

Delikatne dłonie przeczesały orzechowe włosy. Były gładkie i miękkie. Kolejne pociągnięcie. Blade palce natrafiły na kłaczek splątanych włosów. 

Lawendowe oczy rzuciły krótkie spojrzenie na pogrążoną we śnie twarz. Gładko ogolona, bez wyraźnych zmarszczek. Za to linia szczęki była idealnie i mocno zarysowana. Dalej, szyja tak samo piękna jak twarz mężczyzny, który spokojnie spał. Spod puchowej kołdry wystawały jeszcze ramiona. Umięśnione, dające poczucie bezpieczeństwa. Zapewne są ciepłe jak zawsze, pomyślała, ale nie dotknęła skóry, by to sprawdzić - nie chciała go budzić. Mieli za sobą ciężką noc, a przed nimi malował się kolejny, pełen znoju dzień. 

Spojrzała na lekko wystające obojczyki. Tak bardzo kuszące nieskalaną powierzchnią. Zapraszały, by je oznaczyć jako swoją własność. Ale i ta pokusa została pokonana przez młodą damę. Wróciła wzrokiem do spokojnej twarzy ukochanego. Uśmiechnęła się, słuchając miarowego oddechu, świadczącego o tym, że on był żywy, że za niedługo się obudzi i uśmiechnie dla niej, że szepnie kilka słów, o tym jak to wyładniała przez tą jedną noc. A ona odwróci twarz próbując ukryć pąs, który wypłynie niechybnie. Później wypowie, wprost do jej ucha, "Je T'aime", czym wprawi ją w zakłopotanie. To był ich rytuał, który starannie pielęgnowali. Każdy ich dzień zaczynał się tak samo, a późnym wieczorem padali półprzytomni na łóżko. Wtulali się w siebie i zasypiali pełni marzeń o wspólnej przyszłości oraz wdzięczności za kolejny dzień, który razem przeżyli.

Długie palce chwyciły kępkę jasnych włosów, a palce drugiej pociągnęły kłaczek, wyrywając go. Szybkie zerknięcie na zaspaną twarz. Jednak już nie taką zaspaną. Purpurowe oczy, zapuchnięte po odżywczym śnie, patrzyły się na nią. Pełne ciepła i uczucia, którym darzył tę kobietę, która półleżała, wsparta na ramieniu, obok niego, w śnieżnobiałej koszuli ledwo odcinającej się od skóry.

Jej miodowe loki miękko opadały na blade ramiona. Twarz wyglądała jakby, ktoś ją obsypał białym pudrem. Jednak nie było na niej nawet grama makijażu. Lśniła naturalnością, której było coraz mniej w obecnych czasach. Lawendowe oczy obserwowały go, czekając na tą rutynę, która się nigdy nie nudziła. Była częścią ich samych. Tak samo jak to, do czego oboje należeli. Jak niebezpieczeństwo, które mogło im grozić w każdej chwili. Kochali to, bo stanowiło to fragmenty osobowości osoby, która była im droga. 

- Margaret, jesteś ciągle piękniejsza. - Uśmiechnął się. Tak jak wczoraj, przedwczoraj i wiele dni przed tym dniem. - Jesteś dowodem, że Bóg umiłował piękno i stara się je doskonalić. 

Mitchell prychnęła i odwróciła się szybko. Prozaicznie. Jej policzki przybrały odcień podobny do koloru czerwonych róż, które stały w wazonie na komodzie o małych i wygiętych nóżkach. Chciała inaczej reagować na jego komplementy, ale nie potrafiła. Wiele mężczyzn schlebiało jej i ubóstwiało piękną twarz, ale i tak spływało to po niej jak woda po szkle. Może i czuła lekką dumę z siebie, ale te słowa, które opuszczały usta Nathaniela, wymawiane monotonnie i takie skromne, zostawały w jej sercu jak atrament skapujący z pióra zostaje na pergaminie. 

Rozległo się ciche skrzypnięcie i jej drobne ramiona zostały objęte przez nieskończenie ciepłe ręce. Gładka skóra pastora otarła się o tą koloru wosku. Jego usta musnęły delikatnie anemiczną szyję, za chwilę zaczęły zmierzać do drobnego ucha, zostawiając ścieżkę pocałunków. 

- Je T'aime, Margaret. - Przytulił ją od tyłu i ukrył twarz w miodowych włosach. Zastygł na chwilę w tej pozycji. Napawał się zapachem wiatru, który zawsze jej towarzyszył. Nieważne jak intensywnych perfum i żeli używała. Wiatr zawsze to wszystko przebijał i nadawał jej ten niepowtarzany zapach, nie do podrobienia. - Chciałbym tak zostać. Zastygnąć na zawsze. I nie ruszyć się do śmierci.

Poczuł delikatne dotknięcie na swojej dłoni. 

- Mi nie przeszkadzałoby to ani trochę. Nawet jestem na tak. - Odwróciła głowę w bok, by spojrzeć na ukochanego. 

Puścił ją i ujął jej twarz w dłonie. Ucałował najpierw lekko zadarty nosek kochanki. Później delikatnie połączył ich usta w namiętnym i powolnym pocałunku. Ich języki zatańczyły zgodnie w rytmie pewnej piosenki, którą każdy naród zwie inaczej, ale oznaczała jedno uczucie. Oderwali się, łapiąc łapczywie powietrze. 

- Powinieneś już iść. Nikt nie powinien dowiedzieć się o nas. - Margaret splotła ich dłonie, a on odgarnął z jej czoła splątane kosmyki.

- Czemu świat jest taki niesprawiedliwy? - westchnął. - Twój ojciec zapewne ma kilku kandydatów, którzy pragnęliby cię poślubić. I nie byłby zadowolony na wieść, że związałaś się z jakimś tam pastorem. 

- Nie jesteś "jakimś tam pastorem". Jesteś moim pastorem . - Hawthorne uśmiechnął się wdzięcznie i ucałował jej czoło, które odsłonił chwilę wcześniej. - Uważaj na siebie.

- Ty też. Ty też na siebie uważaj. 

-1-9-9-8-

Pierwszy shot dedykuję cerinia, za najlepszą korektę na świecie i najlepsze rady.

Oraz _____Kira_____ w nagrodę (wiesz za co) i następnym razem podziel się czekoladą...

Mam nadzieję, że się wam podobało.

*Je T'aime - Kocham Cię

One step to Love | One-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz