Dwieście trzy

31 3 0
                                    

Elizabeth

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Elizabeth

Trzęsła się, chociaż sama nie była pewna z jakiego powodu – ze złości czy strachu, te zresztą wydawała się odczuwać niemalże na równi. Niespokojnie krążyła po swojej sypialni, wciąż nie dowierzając temu, że po tym wszystkim w ogóle udało jej się wrócić do domu. Trwając w szoku, początkowo nie była w pełni świadoma tego, co działo się wokół niej, chyba wciąż niedowierzając wszystkim tym rzeczom, które powiedział jej Damien. Z drugiej strony, to równie dobrze mogło mieć związek z pocałunkami, który...

Och, niczego już nie wiedziała!

Być może nie powinna była do tego dopuścić, ale praktycznie o to nie dbała. Co z tego, że całowała się z chłopakiem, który najpewniej nawet nie był człowiekiem? Ba! Co z tego, że ten potrafił uzdrawiać dotykiem i – jeśli dobrze zrozumiała – w sprzyjających warunkach roznieść wszystko wokół samą tylko siłą umysłu? Po tym pocałunku jeszcze długo rozmawiali, więc dowiedziała się dość, by zdawać sobie sprawę z istnienia telepatów i jeszcze wielu innych niezwykłych istot. Wiedziała o wiele więcej niż mogłaby sobie tego życzyć, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej, nie wspominając o tym, że nie potrafiła właściwie określić tego, co myślała albo czuła... Albo czego powinna doświadczać. Nic nie było takim, jakim być powinno, a Liz miała w głowie coraz silniejszy mętlik, którego w żaden sposób nie potrafiła opanować.

Od powrotu do domu, bała się ruszyć choć na krok ze swojego pokoju. Raz po raz przyłapywała się na tym, że podchodziła do okna, wyglądając na zewnątrz i wypatrując... Cóż, w zasadzie kogokolwiek, a już zwłaszcza Jasona – z tą jego nową, bladą skórą, oszałamiającą urodą i krwistymi tęczówkami. Od chwili, w której Damien zostawił ją samą, dosłownie odchodziła od zmysłów, a pierwszą noc spędziła zwinięta na łóżku, wypłakując sobie oczy w poduszkę. Początkowo za wszelką cenę próbowała przekonać samą siebie, że coś pomieszała albo że ktoś robił sobie z niej wyjątkowo nieśmieszne żarty. To jednoznacznie świadczyło o tym, że jednak musiała być w szoku, przyjmując wszystkie wyjaśnienia ze spokojem, którego w rzeczywistości nie czuła. Słuchała, próbując dzięki temu zapanować nad sytuacją, naiwnie licząc na to, że w ten sposób ta zacznie jawić jej się w co najmniej znośny, oczywisty sposób. To było niczym oszukiwanie samej siebie, ale Elizabeth nie było stać na nic więcej, przynajmniej początkowo, póki godziny szlochu i bicia się z myślami jednoznacznie nie utwierdziły jej w przekonaniu, że w ten sposób nie osiągnie niczego.

To się działo, a ona nie była w stanie zrobić niczego, żeby temu zapobiec. Chciała prawdy, więc ją dostała, a odrzucanie czegoś, co chcąc nie chcąc pozostawało zgodne z rzeczywistością, było jak prośba o przedłużenie cierpienia. Wiedziała o tym, a jednak nie potrafiła zmusić się do ostatecznego odrzucenia myśli o tym, że być może nadal istniała nadzieja na normalność. Miała Damiena, a ten gorączkowo zapewniał ją, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Wciąż nie miała pewności, co takiego było między nami, a tym bardziej co takiego ją podkusiło, by pozwolić na te pocałunki, ale prawda była taka, że czuła się przy nim bezpieczna. Nie chciała tak po prostu uwierzyć w to, że jej uczucia mogłyby się sprowadzać wyłącznie do wdzięczności i szukania stabilizacji. Miała wrażenie, że między nimi powoli powstawało coś bardziej złożonego, choć to równie dobrze mogło być jedynie jej wyobrażeniem. W efekcie już niczego nie była pewna, nie chcąc nawet zastanawiać się nad czymś tak przyziemnym, jak flirt z chłopakiem – i to nawet tak przystojnym, ułożonym... pół-wampirem.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz