I

26 5 4
                                    


Przybyli...

Czarodziejki od razu wyczuły ich obecność.

Świat jednak nie przygotował się na ich przybycie.

******************************************************************

   Znowu. Znowu stoję na progu tego budynku. Za chwilę zadzwoni dzwonek oznajmiający o czterdziestu pięciu minutach utraty wolności. Jedynym pocieszeniem jest to, że pomimo kilkugodzinnego zamknięcia, potem czekają na mnie dwa dni wolności.

Stawiając pierwsze kroki na drodze do piekła, już zauważam mój pierwszy powód do uśmiechu tego dnia. Colie, czyli średniego wzrostu dziewczyna, której kolor włosów przypomina pole zboża w lecie, siedzi na schodach , natomiast jej błękitne oczy jak zwykle wpatrują się w ekran telefonu. Dzisiejsza fryzura dziewczyny to dwa niskie kucyki i parę kosmyków z przodu, opadających na twarz. Ubiór Colie składa się z krótkiej, czarnej spódniczki i zielonej bluzki z wycięciami na ramionach. Obok niej siedzi Lauren, niska szatynka o zielonych oczach. Jej długie włosy, które zazwyczaj są rozpuszczone, zasłaniają prawię cała twarz, gdy tylko delikatnie się nachyli. Ta ma na sobie czarne spodnie i różową bluzkę w kratkę. Po jej mimice widzę, że zapewne znów rozmawia o jej ulubionym anime z już ostatnią tajemniczą osobą.

Veana. To zdecydowanie najmroczniejsza osoba jaką znam. Czarne włosy dziewczyny idealnie pasują do jej ciemniejszej karnacji. Czekoladowe oczy, tak samo jak w przypadku Coli, są wpatrzone w obraz komórki. Czarne spodnie i sweter tylko podkreślają jej mroczną stronę. Gdy podchodzę na tyle blisko, że można powiedzieć, iż znajduję się w strefie dwutlenku węgla, który pochodzi od nich, słyszę głos Colie.

-Kolejny beznadziejny dzień w tej męczarni! Mogłabym sobie teraz siedzieć w domu i oglądać kreskówki!

- Nie przesadzaj, dziś i tak mamy lekkie lekcje - powiedziałam, a wzrok dziewcząt poleciał na moją osobę. Moje blond włosy do ramion zostawiłam dziś rozpuszczone. Miałam na sobie biały sweter i do tego jasne jeansy.

- Karia! Nareszcie jesteś! - krzyknęła Lauren.

Przez moment rozmawiałam jeszcze z przyjaciółkami, aż nastała ta chwila. Tak. Koszmarny dźwięk, który swoją barwą nakłaniał do skoku wprost do królestwa demonów, zabrzmiał. 

Musiałam się pospieszyć, gdyż moja nauczycielka od fizyki - wysłanniczka szatana - nie wybacza nawet najmniejszego spóźnienia.

Zaczęłam kierować się do sali, przeciskając się przez tabun uczniów. Niespodziewanie odczułam ucisk po prawej stronie klatki piersiowej, co lekko mnie zdziwiło, ponieważ zwykle taki ból odczuwa się po prawej stronie serca. Intensywność ukłucia zmusiła mnie do zatrzymania się. Nie ruszyłam dopóki nie zauważyłam, że tłumu wokół mnie już nie ma. No tak, lekcje już się zaczęły, czyli nie mam co liczyć na wejście do sali od fizyki. Stwierdziłam, że pójdę do łazienki i tam pomyślę nad możliwą przyczyną bólu. 

Gdy doszłam do śnieżnobiałych drzwi, oznaczonych "WC dla dziewcząt", otworzyłam je i widok mnie przeraził.

- Co tu się do cholery stało?! - usłyszałam głos za sobą. Niepewnie się odwróciłam i zobaczyłam Colie oraz Lauren.

- O hej! To chyba przeznaczenie, że się tu spotykamy - wykrzyknęła rozbawiona Veana na drugim końcu korytarza. W momencie, kiedy podeszła bliżej i zobaczyła co jest za drzwiami, uśmiech szybko opuścił jej twarz.

- Czy to jakieś omamy spowodowane tym, że źle się czuję, czy prawda? - spytała retorycznie, nieco ściszonym głosem brązowooka.

- Czyli wy też to poczułyście? - przerażone oczy Lauren cały czas wpatrywały się w obraz w "toalecie".

Przed nami, zamiast sedesów i umywalek, rozciągał się przepiękny krajobraz lasu i gór. Pierwsze co przyszło mi do głowy to, że jakiś uczeń robi sobie żarty, jednak wyglądało to zbyt realnie. Drzewa, które rosły przed nami były koloru soczystej zieleni, co było niemożliwe, ponieważ mamy jesień, a wtedy przecież natura  zmienia swoje barwy na cieplejsze brązy, żółcie i czerwienie.

Colie jako pierwsza odważyła się wyciągnąć rękę w stronę tajemniczego widoku. Mimo, że starała się nie pokazywać zdenerwowania, jej drżąca dłoń zdradzała jej obawy. Kiedy jej kończyna przekroczyła próg drzwi, dziewczyna pomachała ręką na boki, aby sprawdzić czy to co widzimy jest rzeczywistością. Na nasze szczęście lub jego brak, okazało się, że tak. Wszystko to, co właśnie się przed nami rozciągało było prawdą. Każda w oddali góra, której czubek był pokryty śniegiem, każdy zielony liść. To wszystko jest faktem. Wbrew prawom fizyki, jednak jest. Colie zabrała dłoń z tego dziwnego miejsca, a ja impulsywnie zamknęłam drzwi i w ciągu sekundy z powrotem je otworzyłam. Wykonałam ten ruch, aby sprawdzić czy panorama nie zniknie. Jednak słońce będące "po drugiej stronie" dalej oświetlało fragment korytarza szkolnego.

- Wchodzimy? - zapytała już spokojna Lauren.

Nie wiedziałam jak zareagować. Czy śmiać się, czy płakać. Z jednej strony jest to coś, czego na codzień się nie przeżywa, aczkolwiek z drugiej strony, nieco mnie to przeraża. Chciałam iść spokojnie do toalety i nagle za drzwiami zamiast ubikacji widzę drzewa. Gdybym komuś to opowiedziała, pewnie uznałby mnie za wariatkę.

- Chodźmy - odparła Colie.

Ja i Veana nie odzywałyśmy się. Po chwili, jednak Colie postawiła pierwszy krok w nieznanym miejscu. Nic się nie zawaliło. Ona żyje. Jest dobrze. Zaraz dołożyła drugą nogę i znajdowała się już cała na łonie natury.

- Ładnie tu pachnie - oznajmiła jasnowłosa i zaczęła iść przed siebie.

- Zaczekaj! - krzyknęła Veana, wbiegając za nią. Lauren również odważyła się wykonać ten ruch, więc mnie nie pozostało  nic innego jak iść za nimi.

Gdy przekroczyłam próg, raptem uderzyła we mnie woń lasu. Lasu po obfitym deszczu. Ten zapach sprawiał, że czułam wewnętrzny spokój i harmonię. Wtem poczułam coś niezwykłego. Każdy ruch liści, każdą kroplę spływającą z drzewa, czułam wyraźnie bardziej. Jakby wszystko co się działo wokół mnie, trafiało głębiej. Gdy otrząsnęłam się z zachwytu, spojrzałam na przyjaciółki. Zdziwiło mnie, że one zachowywały się normalnie. Jakby nic nie odczuły.

- Spójrzcie! - usłyszałam krzyk Lauren.

Szybko odwróciłam się w stronę szatynki, tak samo jak reszta dziewcząt. Lauren wskazywała palcem na przedmiot leżący parę metrów przed nami. Okazało się, że jej uwagę przykuła gruba księga, leżąca wśród trawy. Kiedy podeszłyśmy bliżej, zauważyłam, że tom jest wyjątkowo starym przedmiotem, o czym świadczyły jego pożółkłe kartki znajdujące się pomiędzy oprawami. Złote litery, idealnie komponujące się z brązową, skórzaną okładką, układały się w tytuł księgi "Alis Nebula". Nie wiedziałam co to znaczy, ale liczyłam na to, iż niedługo odkryję prawdę.

Colie, jako najśmielsza z nas, wzięła przedmiot w dłonie i uniosła na wysokość swojej głowy, oglądając go z każdej strony. 

- Wygląda ciekawie - stwierdziła jasnowłosa, opuszczając książkę nieco niżej i próbując ją otworzyć. 

- Nie, czekaj! - krzyknęła Lauren. - Może być na niej jakaś klątwa!

- Co? - spytała Veana.

- Co? - odpowiedziała jej delikatnie zakłopotana szatynka.

- Żadne klątwy nie istnieją - odparła mulatka.

- Jesteś pewna?

- Tak.

Colie nie mogąc się doczekać rezultatów tej dyskusji, postanowiła jednak otworzyć księgę.

 Niestety tom wydawał się być "niedostępny" i nie chciał ukazać swoich sekretów w świetle dziennym.

- Nie da rady, cholerka - zakomunikowała zrezygnowana błękitnooka.

- W takim razie, co robimy? - zapytała Lauren.

Niespodziewanie poczułam przypływ silnej i nadzwyczajnej odwagi.

- Mogę zabrać to do domu - z mojego gardła wydobył się pewny i głośny dźwięk.  

Odgarnęłam włosy z twarzy i zauważyłam zdziwione włosy dziewczyn. Mimo stresu, wiedziałam, że nie mogę cofnąć tych słów. 


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 08, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Skrzydła MgłyWhere stories live. Discover now