Dwieście osiemdziesiąt

15 4 0
                                    

Jocelyne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jocelyne

Własny krzyk ją ogłuszył, wytrącając z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Aż zatoczyła się do tyłu, wpadając plecami na ścianę; ręce instynktownie wyrzuciła przed siebie, gotowa osłonić się przed atakiem, chociaż podświadomie czuła, że to nie ma najmniejszego nawet sensu. Czekała na uderzenie, a potem na ból, choć nieśmiertelna cząstka powinna była przynajmniej częściowo ochronić ją przed nieprzyjemnościami. Spodziewała się dosłownie wszystkiego, nie zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie powinna być zdolna do tego, by odrzucić od siebie niebezpiecznego basiora.

Nie od razu uprzytomniła sobie, że charkot, który słyszała jeszcze chwilę wcześniej, ucichł równie nagle, co i się pojawił. Czuła się zbyt zesztywniała, żeby opuścić ramiona, a tym bardziej sprawdzać, gdzie i dlaczego znajdował się pies. Drżała, ledwo zdolna do tego, żeby utrzymać się w pionie i do tego stopnia wytrącona z równowagi, że obraz wręcz rozmazywał jej się przed oczami. W głowie miała pustkę, kiedy zaś spróbowała zebrać myśli, zdołała ustalić mniej więcej tyle, że jedyny ból, który odczuwała, miał związek z drętwieniem napiętych do granic możliwości mięśni.

– Jocelyne?!

Ktoś wpadł do pokoju tak gwałtownie, że znów wrzasnęła, w ułamku sekundy odskakując na względnie bezpieczną odległość. Dopiero w chwili, w której poderwała głowę, a pokój w końcu przestał wirować, do Joce dotarło, że tuż przed nią stoi Dallasa. Mniej więcej wtedy ostatecznie zrezygnowała z zastanawiania się nad czymkolwiek, w zamian bezceremonialnie rzucając się na chłopaka. Wpadła mu w ramiona, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchając niepohamowanym płaczem – czymś z pogranicza przerażenia i ulgi, tym samym dając upust wszystkim narastającym w niej emocjom. Tylko to jedno miało znaczenie, a dziewczyna nawet nie próbowała nad sobą panować, całą sobą koncentrując się nad niosącymi ukojenie, znajomymi ramionami.

Miała wrażenie, że minęła całą wieczność, zanim zdołała odsunąć się i unieść głowę, by spojrzeć chłopakowi w oczy. Po wyrazie jego twarzy poznała, że był niemniej oszołomiony, co i ona, nie wspominając o tym, że musiał czekać na wyjaśnienia. Jedynie pokręciła głową, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa, nie wspominając o całych zdaniach.

– Czekaj... Hej, Joce, chodź – usłyszała tuż przy uchu. Nie odpowiedziała, ale nie próbowała protestować, kiedy Dallas pociągnął ją za sobą. – Co tutaj się właściwie stało? – rzucił spiętym tonem, a ona ledwo powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu.

– Pies – jęknęła. – Ja... ja widziałam...

Co tak naprawdę próbowała mu przekazać? Nie miała pojęcia, ale zarazem niedorzecznym wydało jej się to, że Dallas mógłby nie zauważyć wielkiego, powarkującego gniewnie stworzenia, które próbowało zaatakować ją w sypialni. Chciała mu to powiedzieć, ale i na to nie potrafiła się zdobyć, w zamian w panice próbując samej sobie wytłumaczyć, co takiego właśnie miało miejsce. Jeśli pies faktycznie byłby w pokoju, chłopak musiałby go zauważyć – tym bardziej, że zaatakował, by później...

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz