Elena ma wszystko - kochającą rodzinę, popularność i niezwykłą urodę. Adorowana i rozpieszczana, nigdy nie zastanawiała się nad znaczeniem uczuć i tym, jak wiele można poświęcić, by ocalić tych, których się kocha. Wszystko zmienia się, gdy na jej dr...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Shannon
Już od dłuższego czasu czuła, że coś jest nie tak. To miejsce ją przerażało, zresztą jak i wszystko to, co działo się wokół niej w ostatnim czasie. Oczekiwała pomocy, a w zamian otrzymała prawdziwe piekło – ciągłą niepewność i informacje, które wzbudziły w niej czyste przerażenie. Widzenie duchów, pół-wampiry... Wszystko to, co powiedziała jej Jocelyne. A do tego wszystkiego banda dzieciaków, które – tak jak i sama Shannon – mogły potrafić cokolwiek, przez co w każdej chwili były w stanie dopuścić się czegoś naprawdę niewłaściwego. To miejsce było niebezpieczne, a ona powoli zaczynała mieć tego wszystkiego dość.
Nie, to zdecydowanie nie znaczyło, że z tego powodu przestała martwić się o Joce. Obserwowała tę dziewczynę i widziała, że po wieloma względami są podobne – obie bardzo niepewne i przytłoczone zdolnościami, których nie rozumiały. Shannon nie obchodziło to, czy była okłamywana i czy po świecie faktycznie chodziły istoty, które dotychczas znała wyłącznie ze strasznych historii. To nie miało dla niej znaczenia, a przynajmniej to próbowała sobie wmawiać, mając wrażenie, że gdyby za którymś razem uległa uprzedzeniom, wtedy naprawdę postradałaby zmysły. Jeśli miała być ze sobą szczera, bardziej przerażało ją to, co była w stanie zrobić za sprawą własnego głosu, aniżeli niebezpieczeństwo, które mogłoby jej grozić ze strony kogokolwiek innego.
To, co potrafiła, naprawdę zaczynało ją niepokoić. W pamięci wciąż miała moment śmierci tego psa, a to...
Och, nie chciała wiedzieć, co jeszcze mogłaby zrobić.
Rozmowa z Collinem skutecznie wytrąciła ją z równowagi, tym bardziej, że ten chłopak od samego początku wzbudzał w niej wyłącznie negatywne odczucia. Nie podobało mu się to, jak podchodził do swoich umiejętności i ludzi, nie wspominając o tym, że już krótko po tym, jak dołączyła do Projektu Beta, uraczył ją popisem tego, jak łatwo mógł przemienić łyżeczkę w płynny metal. Początkowo była w szoku, teraz jednak czuła coś o wiele bardziej złożonego; ktoś, kto miał w sobie tak dużo pewności siebie i nie widział niczego złego w tym, by na prawo i lewo popisywać się swoimi umiejętnościami, mógł okazać się o wiele bardziej niebezpieczny niż ona sama. W zasadzie wszystko w ośrodku wydawało się niewłaściwe – złe, nienaturalne i po prostu... okropne.
Nie miała pewności, co tak naprawdę doprowadziło ją do ostateczności. Już kilka razy myślała o tym, żeby pójść prosto do Rona i dosłownie zażądać tego, by w końcu okazał jej właściwe zainteresowanie. Zdążyła już utwierdzić się w przekonaniu, że żadna z danych jej obietnic nie zostanie spełniona, jednak to i tak zaczynało ją irytować. Przyszła, bo obiecali pomoc, a skoro nie zamierzali tego zrobić, ostatecznie musiała się stąd wynosić – ona i wszyscy innych, a już zwłaszcza Jocelyne. Cokolwiek się działo, miało związek z Ronem i Julie, a skoro tak...
Jaki tak naprawdę masz plan?, zapytała samą siebie, wchodząc w znajomy korytarz. Pamiętała, gdzie mieścił się gabinet Rona, chociaż nagle zwątpiła w to, czy szukanie mężczyzny akurat o tej porze, jest dobrym pomysłem. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, co tak naprawdę chciała uzyskać, ale z drugiej strony... Jakie to właściwie miało znaczenie? Liczyła na łut szczęścia – okazję do tego, żeby zebrać chociaż kilka przydatnych informacji, które mogliby wykorzystać przy ucieczce. Coraz częściej myślała o tym, żeby się ewakuować i ostatecznie ta jedna kwestia zdominowała wszystkie inne. W tamtej chwili do Shannon dotarło to, że już właściwie podjęła decyzję, chociaż działanie bez konkretnego planu wydawało się czystym szaleństwem.