Elena ma wszystko - kochającą rodzinę, popularność i niezwykłą urodę. Adorowana i rozpieszczana, nigdy nie zastanawiała się nad znaczeniem uczuć i tym, jak wiele można poświęcić, by ocalić tych, których się kocha. Wszystko zmienia się, gdy na jej dr...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Jocelyne
Wyprostowała się na swoim miejscu, ostatecznie decydując poderwać na równe nogi. Łatwiej było stać, tym bardziej, że jakoś wątpiła w to, żeby Rufus miał cierpliwość do tego, by za każdym razem ustawiać ją do pionu, gdyby znowu straciła równowagę. Z powątpiewaniem spojrzała na wampira, w pierwszym odruchu mając ochotę na niego warknąć, chociaż to zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Nie zmieniało to jednak faktu, że Joce nie była zachwycona tym, że pojawił się akurat teraz, kiedy próbowała porozmawiać z Rosą o kimś tak dla niej ważnym – o Dallasie, choć zarazem nie miała pewności, czy oby na pewno chciała poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Wciąż milczała, gdy w końcu zdecydowała się spojrzeć na swoją towarzyszkę – na tyle wymownie, by wujek nabrał pewności, że faktycznie nie była sama. Wciąż czuła się dziwnie i to pomimo świadomości tego, że tym razem nakrył ją ktoś, kto doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakim darem dysponowała. Chyba nawet nie była specjalnie zaskoczona tym, że Rufusowi akurat teraz zebrało się na to, żeby w ogóle się nią zainteresować. Podejrzewała, że czym innym było wiedzieć, że istniały osoby, które potrafiły coś nie do końca normalnego, a co innego móc to zaobserwować.
Och... Zostanę króliczkiem doświadczalnym?, pomyślała, ale nawet jej to zaniepokoiło. W porównaniu z tym, jak prawie że potraktował ją Ron, teraz czuła się absolutnie bezpieczna.
Otworzyła usta, chcąc się jakoś wytłumaczyć, ale powstrzymał ją ruch, kiedy Rosa – nagle zwrócona do niej plecami i całkowicie obojętna – zaczęła ostrożnie się wycofywać. Jocelyne uniosła brwi, tym bardziej, że kilka minut wcześniej dziewczyna w ogóle nie przejawiała przesłanek świadczących o tym, że wkrótce będzie musiała zniknąć.
– A ty dokąd? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Rosa drgnęła i chcąc nie chcąc zastygła w miejscu.
– Mam coś... do załatwienia – powiedziała w końcu, ale to zabrzmiało na tak nieudolne kłamstwo, że musiałaby być głupia, by tak po prostu w nie uwierzyć. – Naprawdę – dodała, a Joce prychnęła.
– Hm... Spłoszyłem ci towarzystwo? – rzucił z powątpiewaniem Rufus, najwyraźniej nieswojo czując się z tym, że mogłaby rozmawiać z powietrzem. Nie okazywał tego, ale Jocelyne czuła, że spoglądał na nią inaczej niż do tej pory. – Jaka szkoda...
– Raczej wyjątkowo dziwne, bo ta gaduła uwielbia przebywać z innymi – stwierdziła mimochodem, zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Przesunęła się bliżej Rosy, żałując tego, że nie była chwycić dziewczyny za rękę i jakkolwiek zmusić jej do tego, żeby spojrzała w jej stronę. – Hej, co jest? Widzę, że coś się stało, więc... – zaczęła, po czym urwała, wyczekująco przypatrując się unoszącej naprzeciwko niej postaci.
Dziewczyna cicho westchnęła.
– Szczerze powiedziawszy, powinnam już iść – oznajmiła z powagą. – Nie wspomniałam ci o tym, ale... tak jakby mam podopiecznego – dodała, a serce Jocelyne zabiło szybciej.