Rozdział 10

3.7K 154 5
                                    

Rano dosyć szybko byłam gotowa. Ubrałam spodenki, czarną bluzkę i buty. Włosy ułożyłam w kucyk.
Zjadłam śniadanie, posprzątałam po sobie i na stole zostawiłam napisaną przeze mnie informacje.

W dniu dzisiejszym składam rezygnację z funkcji pełnienia dowódcy straży miasta.
Proszę aby funkcję objęła najlepsza osoba w całym zastępie.

Proszę nie szukajcie ani mnie ani jakiego kolwiek śladu jak mnie znaleźć.

Rosalie Woods

Myślę, że zrozumieją i nie będą pytać. Uznałam, że ta rezygnacja to będzie dobra decyzja, wszystko zaczyna mnie samą przerastać, a sprawy z Erikiem.. Toczą się po jego myśli. Do tego wszystkiego jeszcze rozstanie z Eddiem.

Zabrałam plecak i szybko udałam się na główny plac, gdzie miałam spotkać się z resztą osób.

Dzień nie zapowiadał się ani dobrze ani źle. Na niebie słońce świeciło przez chmury, było ciepło chociaż wiał zimny wiatr.
Na zewnątrz zebrała się prawie cała grupa, więc czym prędzej bez liczenia stanu grupy, ruszyliśmy w stronę Starego Miasta.

Nie miałam dobrego humoru, co było widoczne. Szłam prawie z nikim nie rozmawiając, starałam się przemyśleć następny ruch jaki wykonam. Aron ma racje, nie mogę cały czas dawać się Erikowi by tak właściwie robił sobie co chciał z moim ciałem.
Mam również nadzieję, że nie posunie się o krok dalej, czy za daleko. Może źle zrobiłam pozwalając na to ugryzienie po 10 latach przerwy, ale z kolei patrząc na to dowiem się wszystkiego co siedzi mi w głowie od tamtego dnia.

- Rosa, jesteś tam? - moją uwagę zwróciła stojąca na przeciw mnie Rubie. Dziewczyna mniej więcej mojego wzrostu, o drobnej budowie ciała, z ciemnymi włosami oraz karmelowymi oczami. Jej ubranie mówiło krótko "jestem wolna". Krótki top z nie małym dekoltem, spodenki, które ledwo zakrywały wyćwiczone pośladki. Buty miała takie same jak reszta, ważne aby było wygodnie.

- Co..? Tak jestem - otrząsnęłam się w momencie. Stałam w miejscu patrząc gdzieś daleko w przestrzeń chociaż na przeciw mnie była tylko wielka przepaść.

- Pytałam czy wybrałaś mi przeciwnika? - w dalszym ciągu byłam lekko nieobecna.

- Tak wybrałam, Alyssa wydaje się być chętną osobą aby z tobą walczyć - twarz Rubie wyraźnie zbladła. Przeciwniczka stanęła za nią i się uśmiechnęła.

- Ciekawe czy dalej jesteś taka twarda - klepnęła ją w ramię i pobiegła do swojej ulubionej grupki znajomych.

- Dlaczego ją wybrałaś?! - była wystraszona oraz zdenerwowana. - Wiesz jak się nie nawidzimy.

- Miałam nadzieję, że zakończyłyście już spór.

Tak serio to nie miałam kogo innego wybrać, ale nie musi o tym wiedzieć.

- Mhm.. W marzeniach ściętej głowy - obrażona udała się za grupą, która już była na miejscu. Podążyłam w ich ślady.

- Okay kochani, nie oddalać się za daleko najpierw obozowisko, organizacją kolacji dla całej grupy zajmują się Terry oraz Paul. Na drzewie zostanie wywieszona rozpiska czym będzie zajmowała się reszta grupy. Mam nadzieję że pamiętacie zasady i będziecie ich przestrzegać.

Podeszłam do drzewa i razem z kartką papieru wbiłam w nie ostrym sztyletem. Nie zwlekając długo wszystkie osoby podeszły do pnia i zaczęły czytać jakie funkcje wykonują.
Kiedy każda z osób miała zajęcie mogłam zająć się zbieraniem drewna na opał.
Schodziłam ścieżką po suchych liściach by dostać się do polany na której leżało całe mnóstwo suchych gałęzi.

*

Obozowisko zostało rozbite, ognisko płonęło, kolacja została zjedzona, zostały jeszcze dwie rzeczy do zrobienia.
Do pojedynku rozgrzewały się już Rubie oraz Alyssa. W dalszym ciągu przyjaciółka była wystraszona.
Tym razem byłam tylko i wyłącznie widzem, dla wszystkich była to forma rozrywki tak jak kiedyś gladiatorzy w Koloseum tylko z tym, że tutaj ludzie nie giną. Pojedynek sędziował chłopak w kruczo czarnych włosach o imieniu Rafał.

Stanęły na przeciw siebie, ledwo zdążyły zrobić krok, a Alyssa uderzyła Rubie w nos. Upadła na ziemie i wtedy, dotknęła nos palcem, z którego leciała krew.
Wstała z ziemi i z całej siły uderzyła ją w policzek oraz brzuch.
Nie mogłam się mieszać w walkę między nimi, muszą kiedyś rozwiązać konflikt czy tego chcą czy nie. A im prędzej tym lepiej.
Wszyscy przyglądaliśmy się tej walce. Była inna od wszystkich.
Kiedyś dwie przyjaciółki, teraz dwie wrogo do siebie nastawione buntowniczki.
Nie widzą jak dużo mogą dzięki wspólnej pracy zdziałać.

Alyssa skuliła się na chwilę, lecz po chwili znów była gotowa do oddania ciosu.
Z twarzy Rubie kapała krew, sfrustrowała się, jej ciosy stawały się być tylko delikatnym szturchnięciem. Wyczerpana dziewczyna padła na ziemie i zemdlała.

- Wygrała Alyssa! - krzyknął chłopak.

Mimo to, że Rubie przegrała to nią właśnie zajęli się wszyscy. Miła, zawsze uśmiechnięta, nie dająca za wygraną wojowniczka.

Jako, że mężczyźni zanieśli Rubie na pryczę do namiotu, żeby ją opatrzeć, mogłam pogratulować zwycięstwa.

- Alyssa - zawołałam, gdy tylko zaczynała się oddalać. - dobra walka.

- Dzięki. Wiem, że chcesz abyśmy się pogodziły, ale na to nie licz - zdziwienie wypisało się mi na twarzy.

To ja jej gratuluję za wygraną, a ona bezczelnie mnie ignoruje?! Przecież jestem dowódcą straży.. Wróć.. Zrzekłam się tej posady dzisiaj rano. Może nie oficjalnie ale jednak.
Uznajmy, że do godziny 00:00 jestem w dalszym ciągu dowódcą.

Zdążyło zrobić się ciemno, przy ognisku zebrało się kilka osób by razem spędzić wartę. Usiadłam między dwoma osobami. Dostałam do ręki patyk z nadzianą wcześniej kiełbasą. W sumie siedziało nas  pięć osób: ja, Rafał, Aron, Beth, Cameron.

- Jakie na jutro plany? - zapytał chłopak, który dzisiaj sędziował pojedynek.

- Zostaniecie podzieleni na trzy grupy i bardzo dokładnie sprawdzicie teren. Ostrożnie przy samej granicy. Jest tam namalowana biała linia, a także kręcą się tam zmienni.

-Masz na myśli wilki? - odezwała się dziewczyna, wystraszona i cała czerwona.

- Tak, jest ich tam od groma. Wiedzą, o istnieniu linii oraz tego, że tutaj jesteśmy. Tak więc uszanujmy teren jaki mają i nie wchodźmy im w drogę.

- Zróbmy może zmiany, tak by każdy z nas miał okazję chwilę pospać. Co wy na to? - wpadł na pomysł Rafał.

- Zgadzamy się! - odparliśmy wszyscy chórem.

- Jako pierwszą osobę typuje samą dowódczynię - wskazał na mnie palcem.

- Nie, nie.. Nie możecie zostać sami - zaprotestowałam.

- Rosalie, posiedzę z nimi, idź. Jutro ciężki dzień, potrzebujesz snu. Wiesz czemu.. - spojrzał mi w oczy tak głęboko, że aż przypomniałam sobie naszą rozmowę w lesie.

- Okay.. Dobranoc - wstałam i udałam się bezpiecznie do swojego namiotu.

Idąc, słychać było śmiechy i rozmowy, reszty grupy w namiotach. Uśmiechnęłam się lekko i szłam dalej.
Mój namiot był przy ostatnim drzewie, na tej ścieżce. Wiedziałam to po tym, że zaraz za nim znajduje się duży kamień. Zdawał się być idealny do ostrzenia sztyletów. Wyciągnęłam przedmiot i przetarłam po kamieniu dwa razy w jedną oraz dwa razy w drugą stronę.

Chcąc obrócić się, by wejść do namiotu położyć się, zostałam szybko i bez głośnie ogłuszona. Czułam jak sztylet wypadł mi z ręki i zostaję poderwana z ziemi. Później tylko ciemność..

Na Usługach WampiraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz