Rozdział III

100 3 0
                                    

Vivian

Minęło sześć lat odkąd ostatni raz wyszłam na wolność. Czekałam na odpowiedni moment, żeby spuścić tej smarkuli bombę atomową prosto w twarz. Jeśli ona nie pozbędzie się problemu, to ja to zrobię.

- Głupia dziewczyna, wszystko muszę robić sama - powiedziałam w przestrzeń. Otworzyłam szafę, żeby się w coś ubrać i myślałam, że zaraz puszczę pawia. Jak ona mogła chodzić w takich ciuchach. Wstąpiła do klasztoru, czy jak? Wzięłam w palce ciemnozieloną spódnicę do kostek i odrzuciłam za siebie. Ble.

Zauważyłam na dnie szafy znajome pudełko. Podniosłam wieko i wyjęłam z wnętrza parę czarnych skórzanych spodni i kurkę do kompletu.

- A jednak jeszcze to masz. No, no..

Założyłam na siebie bieliznę, nie komentując tych dziewiczych majtek. Wcisnęłam spodnie z zadowoleniem zauważając, że rozmiar nadal pasuje. Wybrałam jakiś biały top z kolekcji zakonnicy, do tego odjazdowa skórzana kurtka i gotowe. Teraz jeszcze tylko makijaż, ognisto rude włosy zostawiam rozpuszczone, bo tak wyglądają najlepiej. Czarne jak węgiel oczy podkreśliłam złotym cieniem, zrobiłam kocie kreski i nałożyłam maskarę. Usta zrobiłam w kolorze ciemnej wiśni, dziwię się, że wogóle ma kosmetyki w domu.

Nagle poczułam jak coś ociera mi się o łydkę. Spojrzałam w dół na mruczącego rudzielca.

- Ty to pewnie Simba - kot miauknął jak na zawołanie. W sumie jest całkiem słodki. Pogłaskałam kulkę sierści po grzebiecie.

- Sory mały, muszę lecieć. Robota się sama nie zrobi.

Opuściłam łazienkę, ubrałam białe adidasy i wyszłam z mieszkania. Idaho nadchodzę.

***

Odwiedziłam chyba każdy bar w okolicy i w końcu na niego trafiłam. Stał z kumplami przy swoich motocyklach. Parszywy kundel ledwo stał na nogach. Nie będzie żadnej zabawy. Siedziałam w samochodzie czekając na dogodny moment. Nikt nie może mnie zobaczyć.

Chyba szczęście dzisiaj mi sprzyja bo po chwili mój cel odszedł chwiejnie od kolegów. Pewnie poszedł się odlać. To moja szansa. Wyszłam z samochodu i ruszyłam za nim. Stanął pod ścianą, bezskutecznie chcąc rozpiąć spodnie.

- Może ci pomóc przystojniaku?

Odskoczył wystraszony, ale zaraz mnie spostrzegł. Zaśmiałam się w myślach z głupoty rodzaju męskiego. Zjechał mnie spojrzeniem i oblizał wargi. Śmieć.

- Jasne skarbie, podejdź.

Zrobiłam o co poprosił. Złapałam go za ramiona, uśmiechnęłam się z litością i z całej siły kopnęłam kolanem w brzuch. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie pomieszane z bólem i chyba chęcią zwymiotowania. Mężczyzna upadł na plecy.

- Musiałeś się tak schlać? Przez ciebie będzie mało zabawy - usiadłam na nim okrakiem z miną godną obrażonej księżniczki, przytrzymując jego nadgarstki nad głową.

- Pamiętasz mnie mój przyjacielu? - nachyliłam się bliżej, żeby mógł dokładnie zobaczyć moją twarz w półmroku. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

- Jesteś tą dziwką z baru, za którą dostałem w mordę - parsknął.

- Błąd - dostał z pięści.

- TY SUKO!

- Błąd! - znowu dostał tym razem mocniej. - Chociaż masz racje jestem suką.

Zaśmiałam się uroczo. Szybko wyciągnęłam nóż z kieszeni kurtki i podcięłam nim gardło mężczyzny zanim zdążyłby wstać. Miał pocierpieć dłużej, ale jego szpetna morda mnie irytowała.

- Słodkich snów - pocałowałam moją ofiarę w czubek głowy. Gdzieś niedaleko usłyszałam szczekanie psa, więc postanowiłam się zbierać. Wycięłam jeszcze tylko literkę „V" na jego obojczyku. To taki znak rozpoznawczy. Czym prędzej wróciłam do samochodu.

- Boże, mam jeszcze tyle do zrobienia - narzekałam w powietrze jadąc do domu. Nie domu Blanc'i , mojego. Jednego z wielu. Jako płatna morderczyni miałam naprawdę dużo pieniędzy. Postawiłam dom lub kupiłam mieszkanie w prawie każdym stanie Ameryki Północnej. Blanca nie wie nic o mojej małej fortunie. Zresztą przecież to ja na nią zapracowałam. Ta słaba dziewczyna nie zasługuje na moją dobroć.

- Muszę zadzwonić do Edwarda - pomyślałam. Edward jest moim jakby to nazwać, asystentem oraz długoletnim przyjacielem. Załatwia wszystkie najważniejsze sprawy. Zatrudniłam go już w liceum, żeby sprawował opiekę nad moim majątkiem, gdy „będę na wakacjach".

- Halo? - odezwał się głos w słuchawce. Chyba go obudziłam. No w sumie była trzecia w nocy. O tej godzinie normalni ludzie śpią.

- Cześć Edziu, to ja. Tęskniłeś?

- O panna Vivian. Jak miło panią słyszeć. Ile to lat minęło?

- Dokładnie sześć, ale już mówiłam ci, że masz się do mnie zwracać po imieniu.

- Ależ skąd, nie wypada panno Vivian.

- Vivian.. ah zresztą nieważne. Słuchaj jadę właśnie do domku w Idaho. Potrzebuję, żebyś mi przelał trochę pieniędzy. Nie musisz tu do mnie przyjeżdżać. Spotkamy się jak będę znowu w Wirginii. A i załatw mi jeszcze proszę kontakt do dawnych klientów. Czas kontynuować biznes.

- Tak jest, już się robi - w tle słychać było jak krząta się po pokoju. - Miło, że panienka wróciła.

- Wiem Edziu, wiem - ciekawe na jak długo.

Kill me if you canWhere stories live. Discover now