Jeden

1.1K 90 173
                                    

Francis zapukał kilka razy do drzwi Ivana. Na jego szczęście pogoda była znośna, dlatego też mógł pozwolić sobie na dłuższe czekanie. Gospodarzowi niezbyt spieszyło się, by przywitać gościa, co w każdym innym przypadku zostałoby odebrane przez Francuza jako brak szacunku, ale nie dziś, bowiem potrzebował swego byłego sojusznika bardziej, niż kiedykolwiek.

Po, zdającej się trwać wiecznie, chwili, stanął przed nim Rosjanin wraz ze swym charakterystycznym, promiennym uśmiechem. Na jego widok, Francis odetchnął z ulgą.

– Jak dobrze, że cię widzę, mój przyjacielu! - to mówiąc, podał mu rękę, śmiejąc się nerwowo. - Już się bałem, że cię nie ma!

– Zdrastwujtie Frantsiya – odpowiedział uprzejmym tonem Ivan, wpuszczając blondyna do środka. - Dla ciebie zawsze znajdę czas.

Bonnefoy wziął głęboki wdech. Jak każdy, czuł lęk przebywając w domu Baryginskiego, ale, jak już było to wspomniane, potrzebował go, a cel przewyższał wszystko inne.

Nie chcąc tracić czasu, usiadł przy stole na niezbyt wygodnym krześle. Ivan zabrał stojącą przed nim brudną szklankę po herbacie, szybko chowając ją do zlewu.

– Napijesz się czegoś? - Zaproponował, na co ten tylko pokręcił głową. - Kawy, herbaty?

– Nie, nie, mój przyjacielu, ja tylko na chwilę.

– Mam też wódkę.

Francis gotów był odmówić, jednak ostatecznie zastanowił się chwilę.

– Poproszę. – Kąciki ust Rosjanina uniosły się. – Mam do ciebie dość nietypową prośbę, ale możesz być pewny, że nie będziesz w stanie jej odmówić. – Ku jego zdziwieniu, gospodarz postawił przed nim nie kieliszek, a szklankę pełną alkoholu. Francuz zamrugał zdezorientowany. – Emm... No cóż, co kraj, to obyczaj, ale mniejsza z tym. Otóż widzisz, czy potrzebujesz może miłości?

Ivan usiadł naprzeciw, upijając pierwszy łyk boskiego napoju. Słysząc pytanie, zakrztusił się, kaszląc przy tym kilka razy, uderzając się w pierś. Francis cofnął głowę z obawy, iż mogłoby go to ubrudzić.

– Lepiej? – Zapytał Bonnefoy, gdy Rosjanin się uspokoił.

– Wiesz, co prawda niektórzy uważają mnie za desperata, ale...

– Nie chodzi o mnie! - Wykrzyknął oburzony Francuz. – Również nie jestem tobą zainteresowany. Nie mniej, mam dla ciebie lepszą kandydaturę.


Artur podał Alfredowi herbaty. Amerykanin wziął filiżankę w dłonie, jednak przez jej gorąco, instynktownie upuścił ją na podłogę, na skutek czego, jedna z ulubionych porcelan Anglika rozbiła się, a napój rozlał.

Jones posłał przyjacielowi przepraszające spojrzenie, na co ten zmarszczył groźnie brwi.

– Don't worry, dude - rzucił z uśmiechem Alfred. – Posprzątam. 

Artur usiadł na swoim ulubionym fotelu, delektując się herbatą. Nic sobie nie robił z Alfreda, który wycierał przy nim podłogę.

Gdy skończył pracę i zasiadł naprzeciwko Anglika, gospodarz zaczął swoją opowieść.

– Spotkałem się dzisiaj z tym obślizgłym żabojadem – na samo wspomnienie o nim, twarz Artura wykrzywiła się w grymasie. – Jak zwykle, zachowywał się niczym dureń, którym z resztą jest. Po czasie jakoś tak wyszło, że zawarliśmy pewien ciekawy zakład – to szczególnie zainteresowało Alfreda. Chłopak wyprostował się, a jego oczy zabłysły z ciekawości. – Uznał, że jest w stanie pogodzić wszystkich, gdyż, jak to uznał, jest bogiem miłości. Postawiłem mu więc wyzwanie.

[APH] Angielski zakład i francuski pocałunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz