« Rozdział 4 »

3.3K 313 305
                                    

Obudził mnie oddech przy uchu. Udając, że dalej śpię, zastanawiałem się, kto to może być. Louis spał. Na pewno. Poczułem chudziutkie ramiona, oplatające mnie pasie i dziwne poruszenie na moich kolanach. Kurwa, co to miało być? Otworzyłem oczy i popatrzyłem na łóżko. Louis siedzi mi na kolanach? Co mu jest? Wiedziałem, że nie powinienem był zasypiać.

— Nie za blisko mnie jesteś? — parsknąłem, delikatnie go spychając.

—  Obudziłem cię? Przepraszam. Po prostu strasznie tutaj zimno, a ty masz  kurtkę, więc się wprosiłem do ciepełka. — Kurwa, rzeczywiście lodówka  tutaj.

— Zajmę się tym potem — powiedziałem cicho, patrząc na niego.

— Która godzina? — Przeciągnął się na stojąco.

— Dziesiąta. — Ziewnąłem, podnosząc się. Byłem w nie małej odległości od niego, a już można było powiedzieć, kto był wyższy.

— Życie nie jest sprawiedliwe. — Wydął wargi i stanął blisko mnie, mierząc się ze mną. Trzydzieści centymetrów jak nic.

— Coś się stało? — spytałem, udając głupiego. Kurwa, gdyby nie był moim więźniem, to chętnie bym go wypieprzył.

— Jesteś za wysoki. — Dostałem pstryczka w nos. Zmarszczyłem brwi, robiąc zeza. Zerknąłem na Louisa.

— To ty jesteś za niski — powiedziałem, czochrając go po włosach.

—  Hej! To jest świątynia. Zakaz dotykania tak jak i tu. — Klepnął się w  tyłek. Zaśmiałem się cicho, przygryzając wargę i klepnąłem go w tyłek. Odsunąłem się na bezpieczną odległość. Muszę go trochę rozchmurzyć.

—  Hej, dupku. — Zaśmiał się i uderzył mnie w ramię piąstką. — Chciałbyś  ten tyłek. — Wystawił mi język. Wzruszyłem tylko ramionami, poprawiając swoją koszulę i włosy. Dobra, trzeba wyjść i obgadać kilka rzeczy z szefem. Jeśli nic się nie zmieni, to zamarznie na śmierć.

— Idziesz gdzieś? — zapytał niepewnie i wskoczył pod kołdrę.

— Pogadać z szefem. Przyniosę coś do jedzenia. — Westchnąłem cicho, patrząc na niego.

— Oki. Poleżę tu. — Parsknął i zatrzymał się tam, gdzie wcześniej. Przewróciłem oczami, udając się do szefa.

···

Po godzinie w rękach niosłem jedzenie i nowe ciuchy. Ruszyłem do celi szatyna. Niall właśnie ogrywał go w karty, gdy do niego dotarłem.

—  I po tobie. — Wyszczerzył się blondyn, pokazując same asy. Zaśmiałem się cicho, widząc jego minę i położyłem rzeczy na podłogę.

— Jesteś gorszym oszustem ode mnie — stwierdził różowo włosy i pokazał swoje gorsze, jednak też mocne karty.

—  On nie oszukuje. Jakoś robi tak, że zawsze wygrywa. — Westchnąłem,  siadając na łóżku obok szatyna. Biedny jeszcze nie grał z nim w nogę. Horan, zamiast grać, będzie cię tak rozśmieszać i faulować, że przegrasz.

— To ja się zmywam na obchód. Potem przyniosę leki dla Louisa i przebada go doktor Malik. — Uśmiechnął się do mnie Horan.

ᴅᴀɴɢᴇʀᴏᴜsʟʏ ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz