I...Nadal pusta. Ale czysta

719 69 13
                                    

Myślałam, że miłość może przetrwać wszystko, jak w cholernych bajkach, które wpajały nam, że miłość jest najlepszą rzeczą na tym chorym świecie. Jedynym stałym punktem. Schronieniem przed deszczem. Bzdura. Absurd. Kłamstwo. Miłość jest bardziej chaotyczna, zawirowana niż ten świat. Wystawia nas na potężną ulewę, gorzej niż życie.

Patrzyłam na kropelki deszczu, spływające po szybie pociągu, wsłuchiwałam się w ten odgłos, jakby był jedynym, możliwym ratunkiem przed rozpłakaniem. Niedługo miałam dojechać na moją stację. Pogoda wydawała się mieć lepsze samopoczucie niż ja. Wysiadając z pociągu, zobaczyłam mojego tatę pod parasolem. Czemu akurat on? Przecież przy nim jeszcze bardziej się rozsypie. Pobiegłam do niego i się wtuliłam. Potrzebowałam tego. Zrozumienia, bez niepotrzebnych pytań. Przytulił mnie tak mocno, jakby chciał przecisnąć wszystkie moje smutki do siebie. Bez słowa jechaliśmy całą drogę, a ja patrzyłam się w dal i pogrążałam się jeszcze w większą pustkę. Gdy dojechaliśmy do domu wyszłam z samochodu na deszcz, mając złudną nadzieję, że choć w niewielkim stopniu zmyje on ze mnie nostalgie. Wchodząc do mieszkania byłam cała mokra, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie moja skóra chłonęła krople na mojej skórze. Weszłam do pokoju zdjęłam mokre ubrania, wzięłam długi prysznic i założyłam krótkie spodenki, bluzkę, a włosy związałam w kok. Poczułam się trochę lepiej. Nadal pusta. Ale czysta. Poszłam do kuchni po chipsy, tam napotkałam współczujący wzrok mamy, która nie była pewna czy może coś powiedzieć, jakby bała się, że każde słowo może spowodować jeszcze większy ból. Wzięłam jedzenie, kierując się do pokoju. Nie powiedziałam nic, nie chciałam kłamać, że jakoś się trzymam. Prawda była inna. A kłamstwo w moich ustach nie sprawiłoby, że ktoś poczuł by się lepiej. Postanowiłam obejrzeć jakiś serial, wczuć się w życie bohaterów, oderwać się od swojego życia. Tak spędziłam dobre pięć godzin, choć wcale nie zrobiło mi się lepiej. Było już późno, chyba nawet wszyscy poszli spać. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki umyć zęby. Tylko na tyle było mnie dziś stać, nawet nie przebrałam się w piżamę. Położyłam się i szczelnie przykryłam się kołdrą, tworząc barierę, między swoim ciałem a światem. Nie pomogło. Ale czułam się trochę bliżej szczęścia niż przez ostatni tydzień. Zapomniałam już co to sen, a poznałam co to rozpacz. Nie pierwszy raz, ale teraz wydawało się to bardziej namacalne. Mogłam to dotknąć, sprawdzić jego fakturę, powąchać i stłuc... Stłukłam.

I wypuściłam potwora...





Żegnaj mój książęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz