Od czasu wyjazdu do Liverpoolu nasza "rodzinka" się naprawdę zżyła. Stopniowo, ale dla mnie myślącej o tym po czasie to było nagle.
W tej chwili staliśmy się naprawdę dobrą paczką przyjaciół. Przynajmniej jako tako, bo dziewczyny nadal po części były ich zabawkami.
Czy ja się stałam jedną z zabawek ?
Nie, na pewno nie w sensie fizycznym. Bo Kerns o wiele bardziej dbał o naszą relację w kwestii emocjonalnej. Od tamtej pamiętnej kolacji, kiedy poniekąd przypieczętowałam swój los na resztę trasy nie było "powtórki z rozrywki". Chociaż tak naprawdę od początku przykładał większą wagę do tego przywiązania psychicznego to i tak poniekąd doceniałam, że mimo wszystko nadal było tak jak było.
Pewnie i on miał odrobinę wyrzuty w stronę swojego małżeństwa - nie dziwię się - ale i nie chciał traktować mnie jak reszta zespołu traktowała swoje "zabawki".
Chociaż po prawdzie, to naprawdę los Mayi, Miiko, czy bliźniaczek mocno wyszedł na prostą. Mimo wciąż często widocznych przerażenia i nieśmiałości, zaczynały teoretycznie wracać do jako takiej stabilności i normalności psychicznej. Muzycy szli im w wielu kwestiach na rękę, w sensie nie zmuszali ich do wszystkiego, co robiły do tej pory, a zamiast tego okazywali im zdecydowanie cieplejsze uczucia niż wtedy, kiedy tu weszłam. Można było nawet zakładać, że każdy z nich jako tako rozwijał ich relacje psychiczne z dziewczynami, a może nawet się w nich zauroczyli.
Siedziałyśmy teraz w kawiarence, przed jednym z ostatnich koncertów. Oni na próbie, a ja z dziewczynami na mieście.
Nie, żeby mi nie zależało na tym, żeby być na barierkach na koncercie, ale wiadomo, że setlist nie zmieniali aż tak bardzo, a mimo wszystko mając członków zespołu i ich muzykę oraz towarzystwo na co dzień mniej mnie tam ciągnęło. Co więcej, coś co na początku było rollercoasterem i swego rodzaju dziką odskocznią też powoli stawało się normą.
Nie żałowałam tego doświadczenia w żadnym wypadku, ale jednak nie obraziłabym się za jako takie pozostanie w jednym miejscu na dłużej i ogarnięcie sobie życia.
Miiko piła Matcha Latte, a Maya rozmawiała z Aidą i Alią. Ja siedziałam nad kubkiem czarnej kawy ze słodzikiem i myślałam nad sensem życia.
Westchnęłam. Jeszcze został tylko ten koncert. Ostatnie kilka dni trasy.
W sumie, z jednej strony no właśnie, nie chciałam stąd jechać, bo nie wiedziałam co będzie powrocie, a z drugiej chciałam zacząć żyć normalnie. Niekoniecznie w starych miejscach, bo wiadomo, że rodzinka myśli, że mnie nie ma, to i raczej do kraju mi się nie spieszyło. Rozmyślałam sobie tak o prawdopodobnym miejscu, kiedy moje rozmyślania przerwał zwyczajowy dzwoneczek na drzwiach lokalu.
Do kawiarni weszli Saul, Frank, Brent, Myles i Todd. Usiedli z nami, z czego każdy po zamówieniu, odebraniu kaw i przywitaniu się zajął się swoimi napojami.
Przechodziłam po muzykach wzrokiem, dłużej jedynie skupiłam się na Toddzie, ale po sekundzie spuściłam wzrok i patrzyłam na swoją czarną kawę.
- Sue, can we talk ? - Spytał Todd niby swobodnie, ale czułam, że coś jest nie tak jak powinno.
Wzruszyłam ramionami i przeszłam za basistą w dalszy róg lokalu.
- Is everything alright ? - Spytał.
- I don't know. I mean, physically, yes. But there's something bittersweet around. -
- What is wrong ? - Zmartwił się. - Is there anything I could do ? -
- No. - Westchnęłam. - I mean, I don't know. - Skrzyżowałam ramiona na piersi i oparłam się plecami o ścianę. - It is just the fact, that I will be soon gone from here and I don't have any green idea what to do afterwards. For some reason I would like to settle somewhere, but at the same moment I am quite scared and unsure about it. Living with you was crazy, but right now it is also getting out as a routine. -
CZYTASZ
Podróż życia
FanfikceZastanawiałeś się kiedyś, jak to jest obudzić się nagle rano, pamiętając cały wieczór i mimo wszystko mieć wrażenie, że to wciąż sen ? Nie ? To niestety nie wiesz, co tutaj miało miejsce. Obudziłam się rano, nie w swoim łóżku, nie w swoim domu ani w...