1.

31 6 0
                                    


Zacznijmy od konstatacji, która wielu powinna niebywale zaskoczyć - jestem bardziej domownikiem, niż podróżnikiem. Tak w każdym bądź razie uważałam do niedawna. Potem wydarzyło się kilka konieczności, które zmieniły w mojej głowie wiele.

Ród hobbitów nie przepadał za wędrówkami. Nie mogło im się pomieścić w głowie, że ktoś może być ciekaw, co dzieje się poza granicami ich kraju. Za szczyt szczęścia uznawano możliwość spędzenia całego dnia na spokojnym pykaniu z fajeczki w swojej przytulnej norce. Podobnego zdania był Bilbo. On jako jedyna fikcyjna postać przypomina tak bardzo mnie. Zwłaszcza jego rozwój, który możemy obserwować. Wiemy przecież, że poza tymi cechami godnymi domatora, wykazał się w późniejszych partiach książki odwagą i dzielnością. Moja mała podróż przypomina mi w zabawny sposób przygodę Bilbo. Zamiast walki ze smokiem, odbyłam walkę z własnymi lękami przed nieznanym.

Całe życie podróżowałam z kimś. Zawsze miałam kogoś u boku i nigdy nie musiałam odpowiedzialnie myśleć o każdym kroku podróży. Czułam bezpieczeństwo, gdy rodzice nas pakowali, ustalali i wyruszali. Ja myślami mogłam być gdzie indziej, to mi bardzo pomagało. Wiedziałam czego się spodziewać, wiedziałam co mnie czeka. Razem można wyjść z każdych tarapatów, gdyby takie się pojawiły, prawda? Dwudziestego szóstego kwietnia musiałam wszystko zrobić sama, po raz pierwszy w moim życiu. Tata nie miał jak zawieźć mnie do tak obcego mi miasta, nie tamtego dnia. Stwierdził, że nawet taniej wyjdzie mnie wyprawa samotna i to autobusem. Nic nie mogło mnie w tamtej chwili bardziej przerazić, jak jego decyzja. Rzucił mnie na głęboką wodę. Lękam się samotnych podróży, lękam się potrzeby pytania się obcych ludzi na ulicy, a najbardziej w świecie nie czuję się dobrze w komunikacji miejskiej. Zwyczajnie dlatego, że nigdy nie musiałam jej używać, a tym samym wcale się na niej nie znam. Był to mój pierwszy raz, a jak wiadomo, pierwsze razy są najcięższe. Moja podróż miała na cel zdania pewnego prywatnego egzaminu, który organizowany był jedynie w Stavanger. Miasto zdecydowanie większe od tego, w którym mieszkam. I jak miało się okazać, zdecydowanie piękniejsze.

Miałam łzy w oczach, gdy rodzice pojechali z dworca, zanim pojawił się mój autobus. Tata nigdy nie miał dla mnie czasu, nawet w takich ciężkich momentach. Przejmował się wszystkim innym, a mnie zostawiał na końcu. Nie widziałam w jego oczach przejęcia. Widziałam surowość, która nie pozwoliła mi na płacz, mimo że tak bardzo pragnęłam się zwyczajnie rozpłakać, jak małe dziecko. A mała wcale nie jestem, mija mi dziewiętnasta wiosna! Czas najwyższy podnieść głowę do góry i wykazać się dojrzałością, pewnie sobie pomyśleliście. Moim zdaniem wszystko przychodzi w swoim czasie, może nie w najodpowiedniejszym, ale w swoim.

Autobus nadjechał, a ja po raz pierwszy miałam wyruszyć w tak daleką podróż, tak samotną. Ściskałam bilet w ręku i usiadłam najbardziej z przodu, jak się dało. Gdybyście nie wiedzieli, mam chorobę lokomocyjną. Wisienka na torcie! Usiadłam pod oknem, położyłam skórzany plecak na siedzeniu obok i wsadziłam słuchawki do uszu. Puściłam artystę, którego głos nosi ze sobą wiele wiosennych wspomnień i pasuje idealnie do podróży. Był to Tom Rosenthal, jego cały album Fenn przesłuchałam podczas mojej całej wyprawy niezliczoną ilość razy.

Było mi od razu lżej, gdy w końcu ruszyliśmy. Wjechaliśmy wielkim mostem, który łączy nasze miasteczko w wyspą Karmøy. Szeroki port, w którym płynęły spokojnie żaglowce, rybackie łodzie i większe statki. Wszystko to oglądane jakby z lotu. Niebo zlewające się z deszczowym niebem było ukojeniem.

Wyspę Karmøy przyrównuję zawsze do zielonych wzgórz Szkocji, dzikich i jakby wiecznie zamglonych. Nie odrywałam wzroku od owiec, które wylegiwały się ospale na trawie.

Autobus zatrzymywał się na mniejszych przystankach. Ludzie wychodzili i wchodzili. Podróż obejmowała jazdę najdłuższym tunelem na świecie. Był długości 8 900 metrów, a gdzieś w jego centrum było ogromne rondo. W uszach mi gwizdało, jechaliśmy w końcu w skałach, wysokich górach. Po tunelu zbliżaliśmy się do statku, którym musieliśmy przepłynąć, by znów stanąć na lądzie. Statek mieścił wiele tirów, autobusów, ciężarówek i samochodów. Należy wyjść z pojazdu i udać się na pokład. Siedziałam z widokiem na dziób statku i obserwowałam jak wiatr gładzi powierzchnie wody, jak ląd wynurza się zza horyzontu i nim się obejrzałam, kapitan poinformował nas, że za pięć minut dopłyniemy. Ruszyliśmy wszyscy do pojazdów, wsiadłam znów do autobusu. Od tamtego momentu było z górki. Zaraz będę na miejscu, pomyślałam. Nigdy nie byłam w Stavanger, lecz dzień przed studiowałam mapę, oraz drogę z dworca do miejsca, w którym musiałam zaliczyć egzamin. Zapoznałam się z drogą i czułam, że trafię.

I trafiłam, prawie z zamkniętymi oczami. Czułam się jakbym była tam już setki razy, czułam się naprawdę dobrze. Zachwyciło mnie to miasto, poczułam tętniące w nim życie. Stare norweskie domki, drewniane, ciasno położone, wijące się wąskimi uliczkami. W jednym z takich starych budynków znalazłam mój ulubiony sklep Søstrene Grene. Oczywiście mając w zapasie czas, ruszyłam tam, by znaleźć coś na imieniny mojej mamy, która obchodziła je właśnie wtedy, gdy byłam w Stavanger.

Byłam dumna z siebie, gdy trafiłam do celu. Weszłam do obcego mi budynku i strzałki zaprowadziły mnie na egzamin. Stało tam dużo uczniów, każdy zdawał swój język ojczysty, by nie musieć mieć dodatkowego języka w szkole. 

Poznałam kilka nowych ludzi, co sprawiło, że nie byłam tak do końca samotna. Odbyłam kilka przyjemnych rozmów, nim nadeszła moja kolej, mój temat egzaminu.  Zdziwiłam się, gdy dostałam tekst Krystyny Jandy. Przecież ją znam, lubię, wiem dobrze jakim jak sobie poradzić. Skąd mogłam wiedzieć, że dwie polskie nauczycielki będą takie surowe? Skąd mogłam wiedzieć, och skąd. Przerażało mnie stanie przed nimi, ich puste wyrazy twarzy, jakby poirytowane tym, że tam jestem. Już myślałam, że będzie po mnie, lecz dostałam piątkę i nie narzekałam. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Najgorsze już za mną, pomyślałam. Wróciłam do pustej klasy, by zadzwonić do mamy. Ona przezywała moją podróż najbardziej, czułam, że tęskni i brakuje jej mnie w ten czwartek. Nasz czwartek. Czwartki zawsze do nas należą. Mamy rytuał chodzenia do sklepu ogrodniczego, nawet gdy nic nie kupujemy. To nas uspokaja. Mamy w zwyczaju parzyć herbatki ziołowe, z ziół przez nas uzbieranych, oglądamy nasze ulubione programy, robimy domowe spa i rozmawiamy. Przykro mi było, że nie mogłam tam być. Dlatego pisałam do niej nieustannie, informowałam gdzie jestem, że jest wszystko dobrze. Byłam szczęśliwa mogąc usłyszeć jej głos, zmartwiony i stęskniony. Opowiedziałam jak mi poszło do egzaminie i poprosiłam, by zamówiła mi bilet na autobus powrotny, na godzinę dwudziestą piętnaście. Miałam dwie godziny, by podziwiać jeszcze trochę Stavanger. Zamówiłam po raz pierwszy sama pizzę, małą i pachnącą pięknie. Jakby nie patrzeć, tego dnia było dużo pierwszych razów. Może was to również zdziwić, ale byłam po raz pierwszy w Starbucks i po raz pierwszy piłam tam kawę. Pizzę trzymałam pod pachą cały czas i zostawiłam ją do drogę powrotną, na to by zjeść ją spokojnie na statku.

W mieście przeszłam się romantyczną ścieżką w parku, przyjrzałam się raz jeszcze starym budynkom i zbliżałam się od dworca. Tym razem lęk zniknął, kompletnie. Byłam przepełniona dumą, szczęściem. Uśmiechałam się cały czas i wiedziałam, że jeszcze tu wrócę, by dokładniej zwiedzić wszystkie te piękne miejsca, nawet jakbym miała to zrobić sama. Nie martwiłam się, że nie ma mojego autobusu na tablicy. Gdy nadeszła ta godzina, ruszyłam w miejsce, gdzie odjeżdżają i dostrzegłam go. Kystbussen, Stavanger-Karmøy-Haugesund, to on! Już byłam spokojna. Napisałam o tym mamie i ona także cała się uspokoiła. Już było po wszystkim, w końcu mogła się chociaż wykąpać. Zwykle robi w ciągu dnia drzemki, lecz wtedy było to niemożliwe, tak bardzo się martwiła. Przez całą drogę powrotną rozmyślałam o tym dniu, znów słuchając głosu Toma Rosenthala. Byłam wdzięczna, byłam mądrzejsza o nowe doświadczenia. Pokonałam lęk, przełamałam intymne bariery. Taka mała przygoda zmieniła wszystko i jestem pewna, że niedługo mocniej się o tym przekonam. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 27, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Zapiski z podróżyWhere stories live. Discover now