Rozdział 14

433 34 1
                                    

Według Franka mało osób wiedziało o jej istnieniu. Jednak ona miała znać podobno wszystkich. Była pustelniczką, która mieszkała w opuszczonej części wyspy.

— Wystarczy, ja dalej nie idę — powiedział. — Mogę ci jedynie wskazać drogę.

— Czemu mnie tam nie zaprowadzisz? — Byłam lekko zaniepokojona. Szedł, rozmawiał na różne tematy, aż zatrzymał się i chciał wracać.

— Dalej są bagna, a ja nie lubię tam chodzić. — Mam tam iść sama? Go chyba popierdoliło. Wdech i wydech.
— Pokaż tą drogę.

Koleś miał rację. Bardzo niespokojne miejsce. Do tego mokre. Na szczęście znajdowała się tu prymitywna dróżka, która nie pozwalała na kontakt z bagnem. Nie mogłam sobie wyobrazić ile ludzi mogło tu przypadkowo zginąć. Przez chwilę pojawił mi się pewien obraz w głowie. Musiałam się za nią złapać, gdyż czułam jakby wbijano mi igły.

  Mała dziewczynka wraz ze swoją mamą szły krańcem lasu. Zaczęły grać w chowanego. Mama kończąc liczyć, odwróciła się szukając córki. Nie mogła jej znaleźć i zaczęła ją nawoływać. Poszła w stronę bagien. Jedyne co zobaczyła to kokardka, która w jednej chwili zniknęła. Zrozpaczona matka rzuciła się do mokradeł, ale za nim złapała martwą dłoń dziecka, zniknęła tak jak ten kawałek wstążki.


Upadłam na kolana nie mogąc złapać oddechu. Ten obraz w głowie był tak rzeczywisty, że ciągle miałam wyrażenie, że ujrzę w tych bagnach martwe ciało. Uspokoiłam się, ale poczułam, że spodnie zaczynają mi przemakać. Podniosłam się, ale nie ruszyłam. Powietrze stało się cięższe i zrobiło się jakby ciemniej. Do jakiejkolwiek dalszej wędrówki, albo biegu można powiedzieć, przekonała mnie matka dziecka. Ta, która unosiła się nad bagnem i niebezpiecznie się zbliżała. Postąpiłam trochę idiotycznie, ponieważ wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia, a do tego kilka razy moja noga stanęła na błocie, który mocno ją trzymał. Wtedy odzywał się ból, bo rana nie zagoiła się jeszcze. Z ulgą odetchnęłam w momencie, gdy przede mną pojawiła się polana. Tego wytworu wyobraźni już nie widziałam tak samo jak tej rzekomej chatki. Tylko łąki, a dalej ocean. Siadłam na trawie. Musiałam odetchnąć, a ten krajobraz niezwykle mnie uspokajał.

— Pięknie tu, prawda? — Osoba, która siedziała obok mnie, miała niski głos. Wydawało mi się, że płakała.

— Tak. Nigdy nie widziałam takiego miejsca — powiedziałam, ale nie zwróciłam uwagi na rozmówczynię. Wiedziałam, że to ta wyimaginowana zjawa. Chciałam ponieść się fantazji.

— Musisz mi pomóc.

— Nie istniejesz — odrzekłam to z takim spokojem, że sama się zdziwiłam.

— Nie żyje, a to jest różnica.

— Miejmy to z głowy. -— Może to moja świadomość stworzyła tą iluzję, żebym odpowiedziała sobie na pytania.

—Czemu twierdzisz, że nie istnieję? Jak mam ci to udowodnić?

— Nie udowodnisz takich rzeczy. — Położyłam się na trawie wdychając zapach zbóż i kwiatów. Na bagnach niemiłosiernie śmierdziało. W sumie z każdą chwilą zapach się zmieniał. Zaczęłam panikować, ponieważ znów poczułam ten sam odór. Ten, który unosił się w momencie, gdy babcia umierała.

Spojrzałam przed siebie. Na ziemi pnął się cień. Jednak szybko zniknął. Nie, to ja unosiłam się nad ziemią. Coś trzymało mnie za gardło i uniemożliwiało wzięcie oddechu. Zaczęłam widzieć plamy przed oczami. Jednak zanim straciłam przytomność, zaczęłam spadać w dół. Uderzyłam plecami o twardą ziemię, ale to co działo się nade mną było straszne. Zjawa w dziwny sposób toczyła bój z niewidzialną postacią, która zaczęła ukazywać się we krwi. Usłyszałam przeraźliwy krzyk, zasłoniłam uszy, a krwista postać upadła.

Osobliwa HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz