Deszcz w Londynie nie był niczym nadzwyczajnym, zwłaszcza w listopadzie, gdy padało go najwięcej. Dudnił o okna wielu budynków stolicy, a wyjątku nie stanowiło dosyć duże mieszkanie nieopodal Regent Street. Tam odgłosy kropel uderzających o szybę były szczególnie głośne w małym, przytulnym pokoiku o ciemnozielonych ścianach i drewnianej podłodze. Znajdowało się tam kilka ciężkich, ciemnobrązowych mebli - komoda, fotel, toaletka, szafka nocna i jedynie wyróżniająca się z tego wszystkiego śnieżnobiała kołyska, w której leżała malutka, kilkutygodniowa dziewczynka.
Była śliczna. Miała kruczoczarne włosy i brązowe oczy, którymi zaczęła mrugać, gdy zbudziły ją odgłosy deszczu. Ziewnęła i zaczęła się na swój sposób dobudzać.Nie wiedziała jednak, że po drewnianej, skrzypiącej podłodze w jej kierunku sunął dosyć długi, szarawy wąż, który później bezproblemowo wpełzł na kołyskę i zaczął zwisać nad leżącym niemowlęciem niby zabawka.
Dziewczynka nie wystraszyła się ani nie rozpłakała - wręcz przeciwnie, roześmiała się i swoją małą rączką próbowała dotknąć gada, który skutecznie jej unikał, wystawiając co moment swój cienki język. Zobaczywszy to, wąż zszedł z powrotem na podłogę i nagle zamienił się w około trzydziestoletnią kobietę bardzo podobną do dziecka - o równie ciemnych, lekko kręconych włosach, jednak o niebieskich oczach, ubraną w szare szaty.
- No, prawidłowa reakcja. Coś z ciebie będzie, dziecko - powiedziała, opierając się o kołyskę i patrząc na dziewczynkę z uśmiechem na twarzy. Ta wtedy się jednak rozpłakała, przerażona nagłym pojawieniem się kobiety.
Na dźwięk płaczu do pokoju wpadła krótkowłosa blondynka w czerwonawej szacie, która od razu podeszła do kołyski.
- Ojeju, obudziło się moje małe słońce, tak? - wygruchała wręcz, biorąc płaczące niemowlę do rąk. - Już, już, cichutko...Patrz na uroki macierzyństwa, Jenna - zaśmiała się kobieta, zwracając się do brunetki, która założyła ręce i pokręciła głową.
- Ja się do tego nie nadaję, Carol. Wątpię, że będę miała dzieci - odparła, obserwując, jak blondynka kołysze niemowlę. - Ale z małej Diany coś będzie. Widać.
- No oby, oby... - zaśmiała się Carol, przytulając dziecko do siebie, po czym usiadła w fotelu, by je nakarmić. Diana już się nieco uspokoiła.
- Wiesz co, Jenna...Tego uczucia nie da się odtworzyć żadną magią - powiedziała blondynka, patrząc z czułością na swoją córkę, którą trzymała.
Brunetka pozostawała niewzruszona.
- Wolę zwierzęta od dzieci - stwierdziła. - Powinniście jej jakiejś kupić, to wspomaga wychowanie czy coś takiego. Mogę wam sprowadzić puszka pigmejskiego.
- Na razie Diana jest chyba za malutka - odparła Carol, nie spuszczając wzroku z dziewczynki.
- A co tu się dzieje?
W wejściu stanął czarnowłosy mężczyzna, który wyglądał jak identyczna kopia Jenny - tyle, że rzecz jasna męska.
- Oto nadchodzi mój brat w całej swojej chwale - powiedziała brunetka, na co on pokręcił głową.
- Obudziła się, Roger - powiedziała Carol, głową wskazując na dziewczynkę, którą trzymała.
- To świetnie, bo mama zawołała już na obiad - odparł, nadal stojąc w drzwiach i uśmiechając się do swojej żony.
- W końcu jedzenie! - krzyknęła z radością Jenna, klasnąwszy w dłonie. - Spadam jeść, zanim znowu wyjesz mi całe purée - dodała, groźnie patrząc na swojego bliźniaka.
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Mieliśmy dziewięć lat, gdy to się stało, Jenna - powiedział, gdy siostra wyminęła go w drzwiach.
- I myślisz, że dwadzieścia lat później ci ufam? Ha, dobre - odparła, ruszając w kierunku jadalni.
Wkrótce przy pięknie zastawionym stole siedzieli Jenna, Roger, Carol z małą Dianą na rękach i rodzice bliźniąt - pan i pani Wharflock. Posiłek mijał w przyjemnej atmosferze, aż pani Wharflock zadała to pytanie, które doprowadzało jej córkę do szału:
- A ty, Jenna, znalazłaś sobie kogoś w końcu?
Brunetka westchnęła głęboko i odłożyła widelec.
No i się zaczęło.
- Mamo, możemy znowu nie zaczynać tego tematu? - burknęła.
- Ale twoja matka ma dużo racji - wtrącił się pan Wharflock. - Spójrz na swojego brata. Ma żonę, córkę, pracę...
- Też mam pracę - odgryzła się Jenna, na co pani Wharflock westchnęła głęboko.
- Latanie za jakimiś wyimaginowanymi stworzeniami to nie praca, Jenna.
- One nie są wyimaginowane! - krzyknęła wkurzona brunetka. - I znajdę je choćby tylko po to, żeby wsadzić ci je pod nos i pokazać, że istnieją.
- Uspokój się, Jenna - powiedział pan Wharflock, zanim jego żona zdążyła odpowiedzieć. - Twojej matce chodzi tylko o to, że masz już prawie trzydzieści lat i powinnaś spróbować się ustatkować, a nie jeździć po całym świecie i szukać jakiegoś zwierzaka.
- Bo co? - Jenna założyła ręce.
- Tato, nie kłóćcie się - powiedział Roger, patrząc błagalnie na ojca, choć wiedział, że jego rodzice byli bardzo uparci, jeśli chodziło o ten temat i raczej nie ustąpią.
- Nawet szukanie tych twoich "bestii"...Można robić z kimś... - powiedziała pani Wharflock, próbując uspokoić męża i córkę.
- Moim życiowym celem nie jest znaleźć sobie faceta, jasne, mamo? - syknęła Jenna. - Ot, dlatego wolę zwierzęta od ludzi. A tak w ogóle, jak już tak o podróżowaniu rozmawiamy, mam wam coś do powiedzenia.
- Mianowicie? - zapytał pan Wharflock, wyraźnie zaintrygowany słowami córki. Wszyscy przy stole zwrócili głowy w jej stronę, gdy ta oznajmiła:
- Za tydzień płynę do Nowego Jorku.
CZYTASZ
Wytresuj sobie węża • Newt Scamander
Fanfic🐍 Jenna Wharflock nie jest w stu procentach sympatyczną osobą z krystalicznie uczciwą przeszłością. Jednak jeśli już komuś pomaga - a jako magizoolog pomaga najczęściej zwierzętom - robi to dobrze. Jako Ślizgonka jest zdeterminowana osiągnąć każdy...