Wielki dzień, dzień wyścigu. Święta niedziela, lepsza niż Boże Narodzenie. Czyż to nie jest piękne? Szkoda tylko, że klasyfikacje niezbyt wyszły, nie ma się co oszukiwać. No chyba, że 15 pozycja w pierwszych kwalifikacjach byłaby dla was satysfakcjonująca. Nie? No skąd ja to wiedziałem. Może minąłem się z powołaniem i tak naprawdę powinienem zostać wróżbitą. Cóż, wszystko jest możliwe. No dobra, bez przesady. Jeżeli chodzi o Daniela, to był 13. Niewiele lepiej, ale zawsze coś. Wygrał Vettel z Red Bulla. To spoko gość, który jest świetnym kierowcą. To jedna z niewielu rzeczy, z którą chyba wszyscy ogarniający chociaż trochę temat się zgodzą. Moim zdaniem to prawdziwa legenda tego sportu, którą warto pamiętać.
Kilka słów w temacie Edith - umówiłem się z nią po wyścigu, ponieważ humor mi dopisuje i nie chcę, aby jakaś głupia baba mi go zepsuła. Poza tym muszę to wytłumaczyć też Ricciardo, bo wypada by wiedział o mnie i o Edith.
Dobrze, że Marcus to nie tylko dobry szantażysta, ale i dobry negocjator. Nie wydaje mi się, żeby pan Tost miał ochotę mi podziękować za współpracę tak szybko. Nie wiem jakich metod użył mój menedżer, ale bez wątpienia okazał się niezastąpiony w roli człowieka, który dobrucha ludzi i tłumaczy, że nic się nie stało i kara śmierci nie jest konieczna. W sumie to dlaczego nie został adwokatem. Może też minął się z powołaniem. Fajnie by było mieć takie umiejętności.Zaparkowałem mój osobisty samochód, który mam do dyspozycji w Australii gdzieś na parkingu dla VIP-ów i udałem się do zespołu na odprawę przed wyścigiem. Trochę się stresowałem, ale to chyba normalne przed pierwszym wyścigiem na serio. To nie są przelewki. Trzeba walczyć o swoje. Słyszałem kiedyś o określaniu wyścigów formuły 1 mianem rywalizacji totalnej. Nie ma tu przyjaciół, są tylko przeciwnicy do wyprzedzania. W sumie, to oczywiste. Zanim się obejrzałem, już staliśmy na prostej startowej toru Albert Park obok naszych bolidów, do których zaraz mieliśmy wsiąść. Emocje sięgały zenitu. Godzina siedemnasta niczym godzina ,,W''. Wszyscy czekali na komunikat, który będzie znakiem, by zasiąść za sterami naszych wyścigowych bestii, uzbrojonych w gigantyczne i piekielnie mocne silniki V8. Ach ten ryk. Nigdy nie oddałbym nikomu tej chwili za nic w świecie. To istna magia, nie pojmowalna dla żadnego naukowca. Po chwili dostaliśmy wyraźny sygnał, który był jednoznaczny. Wreszcie nadszedł ten moment. Tyle, że ja nie mam żadnego doświadczenia jeżeli chodzi o ściganie się bolidem formuły 1. Warto wspomnieć, że jazda po pustym torze to jedno, a z dziewiętnastoma innym kierowcami mającymi chętkę na zwycięstwo drugie. Myślę, że wiecie o co mi chodzi. Szczególnie odczuwalne jest to, gdy startuje się z tyłów stawki. No dobra, zaczynamy, trzeba się skupić na wyścigu, na niczym innym. Oczywiście nie jest to proste, zważając na to ile ładnych dziewczyn w stringach chodzi właśnie obok samochodów. Na moje i chyba innych kierowców szczęście niedługo opuściły prostą startową. Czas na skupienie i nic poza tym. Nagle widać pierwsze czerwone światło. Drugie, trzecie, czwarte, piąte. Chwila napięcia po czym wszystkie gasną. Kawalkada bolidów ruszyła, niektóre pozostawiły dym z opon. Jeżeli dobrze myślę, to najlepiej wyprzedzić teraz, gdy wszyscy są w niedużych odległościach od siebie. Wcisnąłem gaz do podłogi. Mijam kogoś oraz Daniela. Przypominam sobie o Edith. Wzdycham. Jak żyć wiedząc, że twój najlepszy kumpel jest z twoją byłą. Nawet jeżeli on o tym nie wie. To jest najgorsze. W ostatniej chwili przypominam sobie, że ścigam się o punkty w mistrzostwach świata za kierownicą prawdziwego bolidu f1, a nie koszę trawnik przy małym domu gdzieś w Sosnowcu małą elektryczną kosiarką. Lekko wypadam z toru, ale na czas tam wracam i wyprzedza mnie tylko Ricciardo. Uff. Gorzej jakbym rozwalił bolid już na pierwszym zakręcie. Tylko spokojnie, bez stresu. No super sobie powiedziałem, ale jak to do cholery zrobić? Ręce mi się trzęsły, jak początkującemu lekarzowi przed operacją na otwartym sercu. Właściwie to ja mam gorzej. On może zabić tylko jednego człowieka, a ja aż dwudziestu razem ze sobą. Ciekawe. To byłby pewnie rekord Guinnessa. Nie wiem jaki, ale jakiś na pewno. Dobra, ściskamy pośladki i staramy się nikogo nie zabić. To będzie pewnego rodzaju sukces. Szkoda, że tylko dla mnie, bo pan Tost nie będzie chyba zadowolony z moich ambicji. Jedziemy dalej. Może się uda. Mam taką tycią nadzieję. Ponoć nadzieja umiera ostatnia. W moim odczuciu umiera pierwsza, wraz z uderzeniem w inny pojazd. Dobrze, że to tylko myśli, a nie rzeczywistość. Co by o mnie media napisały. Szczególnie te, które wiedzą o formule 1 tyle, co ja o jelonku rogaczu - To robak i ma rogi. Koniec. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że nauczyciel przyrody to ze mnie nie będzie. No, ale wróćmy do wyścigu, który, jak narazie toczył się po mojej myśli. Toczył, bo po małym spotkaniu z innym samochodem straciłem przednie skrzydło (dla mniej zaawansowanych dodałem zdjęcie tego elementu na końcu), więc aby pędzić musiałem zjechać do boksu po nowy. Zmienią mi też opony, co spowoduje lepszą przyczepność. Parę sekund, a ile plusów. Tyle, że w tym sporcie każda jedna tysięczna sekundy ma znaczenie, a co dopiero kilka sekund. Za parę sekund hamuję i zjeżdżam do padoku na szybki serwis mijam garaż Ferrari i dostrzegam coś naprawdę intrygującego. Jeżeli nie wierzycie w cuda, to chętnie wam zaprzeczę. To co ujrzałem nie mogło być dziełem przypadku. To cud, albo po prostu przeznaczenie. Czy w ogóle możliwe jest, żeby Natalie była kimś w rodzaju szefa ekipy w zespole z Maranello? W porę się otrząsnąłem z zachwytu i zatrzymałem się otoczony mechanikami. Jeżeli to prawda, to muszę coś z tym zrobić. Nie zamierzam zmarnować szansy, którą dał mi los.
Czas leciał, a grand prix trwało w najlepsze. Ludzie kibicowali. Bardzo to lubię, choć nikt nie krzyczał ,,Collin Stewart''. O ile w ogóle ktoś miał świadomość, że taki osobnik ściga się dzisiaj w Australii. Uśmiechnąłem się do swoich myśli, które krążyły wokół Natalie. Ach, gdyby to się działo na serio, a chyba się dzieje. Może wzrok mnie zawiódł. Mam nadzieję, że nie. Oby tym razem nie umarła jako pierwsza. W końcu dostałem cynk, że już ostatnie okrążenie. Nie byłem pewny, który byłem, chyba coś koło dziesiątego jedenastego miejsca. Cieszyłem się, że kogoś dzisiaj wyprzedziłem. Ricciardo był gdzieś za mną. Po chwili widzę ostatnia prostą. Mijam metę. Nie wierzę, udało się! Dojechałem w całości do mety!
- Hurra! - krzyknąłem. Sporo ludzi dziwnie się na nie patrzyło, ale naturalnie nie rozumieli całej sytuacji. - Dzięki ci Boże! Dałeś mi karierę i Natalie, nie może być lepiej! - wrzeszczałem. Oby ona tego nie usłyszała, bo nie mam chęci ogłaszać przed całym światem, że los jest dla mnie choiny i obdarzył mnie ponownym spotkaniem z tą piękną istotą zatruwającą mogę myśli, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czuje się, jakbym ukończył właśnie operację na wcześniej wspomnianym otwartym sercu i uratował czyjąś, albo własną matkę. Właśnie. Mama. Dawno z nią nie gadałem. Z ojcem też. Hmm. Może czas wznowić kontakt. Tyle rzeczy mam do zrobienia. Jak się ukrzątnę, to pomyślę. Narazie czeka mnie jednak spotkanie, które chcę już mieć za sobą. Najlepiej jakby w ogóle go nie było, ale ten cholerny Marcus mnie namówił. Nie, poprawka, zaszantażował mnie. No ale czego się nie robi dla marzeń.Przednie skrzydło. Akurat od Mercedesa, ale innego dobrego zdjęcia nie było.
Oto kolejny, już szósty rozdział. Mam nadzieję, że się podoba i mój (czyt. długi) czas pisania wam jakoś bardzo nie przeszkadza. Swoje odczucia piszcie w komentarzach. Nie bójcie się, nie gryzę ani nic w tym rodzaju 😂
Pozdrawiam
topgearman
CZYTASZ
W pogoni za legendą
Fiksi RemajaWielkie marzenia, szybkie samochody, nieoczekiwane romanse. Czy mając tyle spraw na głowie i będąc pod naciskiem przymusu wygrywania da się normalnie żyć?