Rozdział 11 część 1

17 9 17
                                    

          Katherine brutalnie wróciła na ziemię i to dosłownie. Uderzyła w twardy beton gdzieś na obrzeżach miasta. Panował tu okropny zaduch ze względu na dym z samochodów i kominów oraz zero zieleni. To było straszne i przytłaczało jeszcze bardziej, gdy przed chwilą chodziło się po pięknych kamiennych jaskiniach i piaszczystych pustyniach, a na horyzoncie widać było cudowną florę.

          Dopiero mocny chwyt Petera, kiedy zaciągał ją w bardziej ustronne miejsce, gdzie podążała też reszta grupy, zmusił ją do odrzucenia tych przemyśleń. Przynajmniej na chwilę.

          Długo nie zabawiła się z brakiem myśli, bo od razu rzucona na nią przykrą prawdę, że to ten czas, w którym oni powinni teoretycznie siedzieć grzecznie w więzieniu, a nie obijać sobie tyłki o twarde podłoża.

            Selicjo spojrzał na coś ponad jej głową, a potem ściszonym głosem powiedział:

          — Idealnie. Tym razem Lucjusz zrobił coś dobrze. — Przewrócił oczami z błyskiem sentymentu i kontynuował: — Za pół godziny nastąpi wypadek. Cysterna przejedzie na czerwonym świetle, ten samochód, co w nią uderzy, na żółtym, czyli idealnie na czas, żeby w nią przywalić — wytłumaczył. — Tu, zaraz obok, jest skrzynka kontrolna. Kilkoro z was, o ile dobrze kojarzę, — zerknął przelotnie na Kath, Tobiasa, Petera, Carę i Vevi. — zna się dobrze na tych sprawach. Zmienimy trochę czas, w jakim zmieniają się światła. Dla samochodu od razu włączymy czerwony, tak żeby zdążył zahamować z daleka, dla cysterny też czerwony, bo... — zawahał się. — Zaufajcie mi, okey? — zapytał z nadzieją, przecierając oczy dłonią i pochylając twarz ku dołowi.

          W Katherine znowu odpaliła się jakaś lampka, ale chwilowo i ją postanowiła zignorować. Jak wszystko to wszystko!

          — Pora barć się do roboty — rzekła Ruby, kładąc dłoń na ramieniu Selicjo.

          Mężczyzna spojrzał na nią z wdzięcznością, po czym znów się opanował i stał się idealnie na wszystko obojętny. A przynajmniej z pozoru.

          — Ej, szefuńciu — zagaił Altair, wychylając się zza budynku, stojąc plecami do nich. — Mamy drobny problem.

***

          — Jaki? — zapytała Marie, która była pełna najgorszych przeczuć.

           — Tam stoją gliniarze — zakomunikował, odwracając się ku nim.

           Dla odmiany teraz to Mad przetarła oczy dłonią. Czemu przestępcom wszystko pod górkę? Na spokojnie złamać prawa nie mogą, bo tu zaraz jakieś przeszkody, policja, alarmy antywłamaniowe, a jak chcą zrobić coś dobrego, to jeszcze gorzej!

          Selicjo spojrzał w dół niemal jakby z odruchu, gdy dziewięć par oczu oświetliły go niczym neon. To on był niepodważalnym mózgiem operacji, nawet jeśli powierzyli mu tę funkcję nieświadomie.

          — W takim razie... — zaciął się na moment, a następnie zmierzył z ich wzrokiem. — Osoby, które nie przydadzą się przy zmianie świateł, narobią jakiegoś rabanu, zamieszania, czegokolwiek i odgonią policjantów jak najdalej. W razie jakiś wielkich kłopotów przekażecie mi informacje w słuchawce, a ja poinstruuje Lucjusza, żeby was stąd zabrał.

           — Rozsądne — skomentował Bruce. — Co z przechodniami? — zapytał.

           — Przy skrzynce będzie nas sześć, myślisz, że sobie nie damy rady z cywilami? — fuknęła na niego Kath, krzyżując ręce.

Władcy CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz