Dzień jak codzień

163 11 3
                                    

Miasto Tysiąca Życzeń budziło się późno, a kładło spać wcześnie. Maria wstawała jednak przed świtem i przemykała ciemnymi uliczkami do niewielkiej tawerny w porcie. Zawsze ubierała się w czarny płaszcz i była bardzo ostrożna. 

Miasto Tysiąca Życzeń nie było idealnym miejscem do życia. No chyba, że było się zawodowym mordercą lub rabusiem. Niespełna dwa lata wcześniej przez kraj przeszła wojna, która dokonała niemałych spustoszeń i pozostawiła go na granicy bezprawia. Mimo tego, że teoretycznie władza sprawowana była przez namiestnika z obcego kraju, w Mieście Tysiąca Życzeń nie obowiązywały żadne prawa. Wielokrotnie już zdarzyło się, że dzieci i kobiety były porywane dla okupu, a także innych niecnych celów. Pozostałości szlachty zamieniły się w drobne mafie, które walczyły między sobą. Nikt w tym mieście nie mógł czuć się bezpiecznie.

Maria marzyła o ucieczce z tego strasznego miejsca. Niestety nie posiadała tyle odwagi ani samozaparcia, żeby odważyć się na ten krok. 

Dzień nie zapowiadał się wcale niezwykle. Jak każdego poranka wstała z łóżka zanim pierwsze promienie słońca oświetliły dachy Miasta Tysiąca Życzeń i pogłaskała swoją młodszą siostrę, jedyną radość jej życia. Jedyne co znalazła w kuchni to upieczony w niedzielę, będącą jej jedynym dniem wolnym, placek. Zjadła go wdychając jego zapach, mając jednocześnie świadomość, że to jeden z jej dwóch posiłków dzisiaj. Bieda, zaglądała do ich drzwi, a dziewczyna już dawno zdążyła się z tym pogodzić. Głód sprawiał, że nie miała siły na większe plany, ani na szukanie lepszej pracy. Takie zamknięte koło. Dziewczyna odetchnęła głęboko i ruszyła w kierunku portu.

Na ulicach było jeszcze ciemno. Miasto nie miało pieniędzy na prąd, stąd latarnie, które jeszcze cztery lata temu świeciły jasno, teraz nie dawały żadnego światła. Maria jak zwykle skryta pod kapturem spokojnym krokiem zmierzała, w stronę portu. 

Wtem nagle poczuła, że ktoś ją śledzi. Za jej plecami usłyszała ciężkie kroki i głośny, chrapliwy oddech. Maria przełknęła głośno ślinę, ale nie przyspieszyła kroku. Zdawała sobie sprawę, że to mogło by tylko uświadomić prześladowcę o tym, że zdaje sobie sprawę z jego obecności. Była już w zasadzie w porcie, ale wiedziała, że nie zdąży umknąć do tawerny przed tym kto ją gonił. Nikt również nie przyszedłby jej z pomocą. Nie tutaj, nie w tym mieście. Przyspieszyła kroku, co jednak spowodowały, ze kroki za nią stały się szybsze. Odwróciła na chwilę głowę, żeby spojrzeć kto za nią idzie. Mężczyzna ewidentnie nie miał kilku zębów, a jego skóra była czarna od brudu. Dziewczyna aż się wzdrygnęła z obrzydzenia.

Wtem poczuła, że wpada na coś twardego i ciepłego. "To koniec" - pomyślała - "Straciłam całą przewagę, teraz na pewno mnie dopadnie".

- Szukałem Cię Felicjo - usłyszała jakiś spokojny męski głos i poczuła jak czyjeś silne ramie otacza ją w talii. Spojrzała w górę i ujrzała przystojną twarz blond-włosego młodzieńca, około dwudziestopięcioletniego, na którą padały pierwsze promienie wschodzącego słońca. W lewej ręce trzymał wędkę na ryby a prawą obejmował ją w pasie. Jego niebieskie oczy jednoznacznie mówiły jej, że ma mu odpowiedzieć.

- Och, przepraszam Damianie, chyba się zgubiłam idąc do ciebie - odparła i zmusiła się do przywołania bladego uśmiechu na swoją przerażoną twarz. "On mi pomaga." - krzyczał głos w jej głowie - "Ten człowiek próbuje mnie uratować". Nieznajomy, który nazwał ją Felicją sugestywnie pociągnął ją w talii, aby poszła za nim. Jego ręka była ciepła i przyjemna, jednak Maria była wciąż zbyt przerażona, aby zwracać na to uwagę. Gdy odwróciła głowę, z ogromną ulgą stwierdziła, że jej prześladowca odchodzi w przeciwnym kierunku. 

Kiedy Damian  ją puścił znajdowali się już w porcie a od tawerny dzieliło Marię zaledwie kilka kroków. 

- Hej - zagadnął - Tak naprawdę nie nazywam się Damian, tylko Paweł. Dla przyjaciół Pe.  - Chłopak uśmiechnął się do Marii. Ona stała i patrzyła jak wryta. Mało kto się do niej uśmiechał. Jeszcze mniej osób okazało jej tyle życzliwości i odwagi na przestrzeni ostatnich dwóch lat. 

Nagle dziewczyna zdała sobie sprawę jak jest późno i że jeżeli za chwilę nie stawi się w pracy, to najprawdopodobniej ją straci, na co nie mogła sobie pozwolić. 

- Dzię...dziękuje - wykrztusiła z siebie wciąż nie mogąc pozbierać się po ciężkim szoku. Po czym obróciła się na pięcie i pobiegła do tawerny. Zdała sobie sprawę, że chłopak coś za nią krzyczał, ale słowa zmieszały się z tupotem jej stup i krzykiem portowych mew.

Usta ZdrajcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz