-W takim razie co zamierzamy zrobić? - spytała Aliss, jednak ona, jak i my wszyscy, doskonale znaliśmy odpowiedź.
-Ktoś będzie musiał się poświęcić... - odpowiedziałem. Ciszę, która teraz zapanowała, zakłócały jedynie szum morza i skrzypienie łodzi. Pierwszy zaczął Papcio.
-Luke musi zostać. Aliss z racji, że jest kobietą, również zostanie. Adrian... ty czy ja?
-Potrafisz prowadzić? - spytał po chwili kapitan. Papcio pokiwał głową. Wiedziałem, co zamierza powiedzieć... - Więc... żegnajcie. - W tym momencie kapitan wziął pistolet zza pasa i nim zorientowaliśmy się co się dzieje, ten strzelił sobie w pierś. Minęło kilka sekund, a ciało Adriana leżało na ziemi.
Aliss zaczęła płakać. Tak naprawdę miała wiele wspomnień z Adrianem, jak i resztą załogi. Wiele z nich znała jeszcze z czasów dzieciństwa. Odeszli tak szybko... Dlaczego? Dziewczyna miała wyrzuty sumienia, jakby to przez nią wszyscy zginęli.
Pozwoliłem, by po mojej twarzy spłynęło kilka łez. Odwróciłem się od ciała i podszedłem do ściany, by ją kopnąć z całej siły. Stopa strasznie bolała, mimo to nie zareagowałem. Wszystko było zbyt trudne... Tak wiele przyjaciół odeszło... To na pewno moja wina...
Ben patrzył się na ciało Adriana. Jako jedyny z nich byłeś uczciwy, pomyślał mężczyzna. Dlaczego odszedłeś? Coraz trudniej o zaufanie wobec was, ale ty byłeś wyjątkiem. Ty nie byłeś tak kłamliwy, skąpy i niewrażliwy. Dlaczego w takim razie ty? Zgłupiałeś do reszty, przyjacielu. Spoczywaj w pokoju. To wszystko moja wina, pomyślał Papcio.
Zza drzwi rozległ się huk. Część mieszkalna Parrotles odpadła. Zniknęła w otchłani w oceanu wraz z duszą kapitana.
-Co teraz? - spytałem, gdy ochłonąłem. -Straciliśmy między innymi śrubę, została sama pancerna część. Jak mamy się poruszać?
-Myślisz, że prezydent tego nie przewidział? - spytał z nutką poirytowania w głosie Papcio - Pod spodem jest jeszcze jedna, możemy pokonać dość długą trasę. Mam nadzieję... - chwilę później ciało schowaliśmy do żelaznej skrzyni i i nadaliśmy komunikat o naszym położeniu i sytuacji.
-Wszystkie łodzie zawróciły. Na trasie zostały tylko trzy. Wasza, nasza i C-11. - odezwał się głos z głośnika.
-Dziękuję za informację. Bez odbioru. - odpowiedział Papcio. W tym momencie przypomniałem sobie słowa Johna na lądowym lądzie. Chyba miał rację... Czy tylko ja mogłem dostać się na Ląd?
***
Minął tydzień. Zapasów jedzenia mieliśmy pod dostatkiem, nie było powodów do zmartwień, nie licząc oczywiście moich stanów depresyjnych i regularnych płaczów Aliss. Nawet Papcio był smutny, choć starał się tego nie ukazywać. Zbliżaliśmy się do oceanu Południowego. Przepłynęliśmy dopiero połowę drogi, a pozostały trzy osoby. Cóż... jednak są powody do zmartwień...
-Ben! Widziałeś?! - krzyknęła nagle Aliss.
-Co miałem widzieć? - Mężczyzna zmarszczył brwi.
-Czerwone światło w oddali!
-Wydawało ci się... - odpowiedział spokojnie Papcio. Mimo to Aliss nie zmieniła zdania.
-Ty widziałeś. Prawda? - tym razem mówiła do mnie.
-Przykro mi, ale nie. - Dziewczyna wydała z siebie ciche burknięcie. Czerwone światło? Dziwne. Wyjrzałem przez szybę. W końcu co innego mogłem zrobić? Nie było nic widać. Ciemność...
-Załóżcie skafandry - rozkazał kapitan. Po kilku minutach wszyscy mieliśmy na sobie niewygodny strój. Niewygodny to w sumie mało powiedziane... Ciężko było w nim oddychać, nie było nic słychać poza naszymi głosami dochodzących z krótkofalówek zamontowanych w skafandrach. - Zbliżamy się do strefy radioaktywnej. - Parę godzin później dało się słyszeć dziwne szelesty. Musiały być głośne, skoro usłyszałem je nawet w skafandrze.
-To promieniowanie. - wyjaśnił mi Papcio, chociaż go nie pytałem. - Lepiej uważajcie, by nie uszkodzić kombinezonów.
Godziny mijały, a miałem wrażenie, że łódź nawet się nie przesuwa. W rzeczywistości płynęliśmy w zawrotnym tempie. Odciążenie w postaci trzech czwartych łodzi podwodnej robiła swoje...
-Co z jedzeniem? - skojarzyłem nagle. Byliśmy w strefie radioaktywnej, a jedzenie nie powinno w takim razie leżeć na wierzchu.
-Aliss spakowała je do specjalnych pojemników - Ulżyło mi. Nagle za szybą ujrzałem mały, czerwony punkcik świecący w oddali. Po chwili zniknął. Postanowiłem nie mówić o tym reszcie. Może mi się przewidziało? Przez kilka następnych dni coraz bardziej się zbliżał. Dało się już rozpoznać szczegóły. Był mniej więcej wielkości człowieka, ale jego kształt nieznacznie się zmieniał. Trzy dni później wiedziałem co to jest... I nie było to nic dobrego. Teraz wiedziałem, że to już na pewno nie były zwidy...
Czerwona była tylko poświata postaci. Tak naprawdę był czarna. Czarny duch z mojego snu.
-Aliss... Papciu... Na godzinie trzeciej... - zacząłem się jąkać. Gdy zobaczyli ducha, ich twarze zbladły. Kilka sekund później demon zmienił się. Przypominał węża. Nagle zjawa poruszyła się i ruszyła w przeciwną stronę od nas.
-To coś płonęło pod wodą... - szepnęła Aliss. Nikt nie odezwał się słowem.
-Lepiej przyśpieszę... - mruknął Ben. Dobrze, że chociaż zbliżaliśmy się do końca strefy radioaktywnej... Chwili odpoczynku jednak nie mieliśmy.
-Skan coś wykrył! - zawołał Papcio. W tym samym momencie łódź zadrżała nieprzyjemnie. - Coś nas atakuje... - Przed szybą ukazała się nagle ogromnej wielkości ryba. Wokół niej unosił się czarnym dym. Z zawrotną szybkością uderzyliśmy w stworzenie, jednak nic mu się nie stało.
-Niedobrze... - mruczał pod nosem Ben. - Wypuszczę pociski, nie przestraszcie się. - Łódź obróciła się tak, by mieć rybę na celowniku. Wypuściliśmy pocisk. Trafiony mutant opadł na dno. To jednak nie był koniec... Z ryby wyleciał demon. Już mieliśmy wystrzelić drugi pocisk, gdy duch rozpłynął się w powietrzu.
-Potrafi przejmować kontrolę nad zwierzętami... Niedobrze... - szepnąłem do siebie.
CZYTASZ
Piorun (1&2)
FantasíaCzęść I Świat fantasy w przyszłości? Czemu nie? Bardzo łatwo zniszczyć środowisko, trudniej naprawić. W ciągu wielu lat lodowce topniały, ale wiemy, jakie jest nasze podejście do ekologii. Co da garstka ludzi starających się uratować środowisko...