Camila's POV
- Mani, już ze mną nie pracujesz, dlatego bardzo ci dziękuję, że przyjechałaś — mówię na jednym tchu, wbiegając do windy.
- Drobiazg — uśmiecha się uprzejmie. - Przecież nie masz pojęcia o tym projekcie — śmieje się pod nosem.
- Właśnie dlatego tu jesteś. Musisz mi uratować tyłek.
Przyznaję, że zawaliłam. Miałam na głowie ogrom innych spraw związanych z firmą i ta jedna akurat mi umknęła. Na moje szczęście Normani jest bardzo zorganizowana i zorientowana. Bez niej raczej poległabym na tym spotkaniu.
- Facet nazywa się Marcus Kane. Projekt dotyczy sztucznej inteligencji. System podobny do tego, który funkcjonuje u ciebie — tłumaczy. - Nie musisz nic więcej wiedzieć na ten temat. Wszystko ci zaprezentują. Najważniejsze jest to, żeby nie wyciągnął od ciebie więcej niż siedemnaście procent zysków ze sprzedaży. To BelloCorp wkłada w to pieniądze, a chyba nie chcesz, żeby cię orżnął.
- Oczywiście, że nie — wychodzimy z windy na odpowiednim piętrze.
- Dobra, on nazywa się Marcus Kane, a my nie damy więcej niż siedemnaście procent. Coś jeszcze? - pytam, zatrzymując się przed salą konferencyjną.
- To ojczym Griffin. - Kurwa — mruczę pod nosem.
Biorę jeszcze kilka głębszych wdechów, po czym w towarzystwie Normani wchodzę do pomieszczenia.
Na jednym z krzeseł siedzi mężczyzna w średnim wieku z lekko posiwiałymi włosami. Po jego lewej miejsce zajmuje inny facet, jednak dużo młodszy. Natomiast po prawej dostrzegam znajomą mi blondynkę.
- Proszę wybaczyć mi spóźnienie. Te windy jeżdżą, jak im się podoba — kłamię. - Camila Cabello. - Podaję mężczyźnie dłoń.
- Marcus Kane, a to moja...
- Znamy się — uśmiecham się lekko. - Miło cię widzieć, Clarke. - Całuję kobietę w policzek.
- Nie kłam. Wiem, że wolałabyś zobaczyć Lexę — śmieje się.
Czuję się odrobinę niezręcznie. Zwłaszcza po jej komentarzu. Mimo śmiechu doskonale wiem, że nie żartowała.
- Przejdźmy do interesów.
***
- O matko! Udało się! - W euforii rzucam się dziewczynie na szyję. - Wszystko dzięki tobie!
- Nie przesadzaj. To ty tu jesteś szefową — uśmiecha się szeroko.
- Teraz to aż żałuję, że już tu nie pracujesz.
- Racja, nigdzie nie znajdziesz drugiej takiej asystentki jak ja.
- Niestety czekają mnie poszukiwania — wzdycham, opadając na swój fotel.
Wyciągam z torebki telefon, który wyłączyłam przed spotkaniem. Kiedy urządzenie się uruchamia, dostrzegam na ekranie kilka nieodebranych połączeń i wiadomości od Lauren. Trochę panikuję, bo dziewczyna doskonale wiedziała, że jestem w firmie. Martwię się, że coś się stało. Chyba bym tego nie przeżyła.
- Przepraszam, muszę zadzwonić — macham telefonem. - Widzimy się wieczorem.
- Jasne.
- Jeszcze raz dziękuję.
Już nic nie odpowiada, tylko uchyla głowy i wychodzi. Za to ja szybko wybieram numer Lauren.
- Coś się stało, kochanie? Nie mogłam wcześniej — odzywam się po kilku sygnałach.
- Camz! Nareszcie! - Słyszę ulgę w jej głosie. - Dzwonił do mnie tata.
- Wszystko w porządku?
- Nie... Matka dostała zgodę na eutanazję.
- Kurwa.
Nie wiem, co więcej mogę powiedzieć. Starałam się, ale nie wyszło. Nie mogłam nic zrobić.
- Kiedy?
- Jutro z samego rana. Jeśli chcę się pożegnać z bratem, mam na to szansę dzisiaj do dziesiątej wieczorem.
- Już jadę.
Jasna kurwa cholera...
CZYTASZ
iიsoოიio | CAMREN |
FanficDodzwoniłeś się na gorącą linię. Jeśli nie ukończyłeś osiemnastego roku życia, zakończ połączenie. Aby odbyć seks rozmowę, pozostań na linii.