Rozdział 56

3.6K 342 31
                                    

  Camila's POV 

- Mani, już ze mną nie pracujesz, dlatego bardzo ci dziękuję, że przyjechałaś — mówię na jednym tchu, wbiegając do windy. 

- Drobiazg — uśmiecha się uprzejmie. - Przecież nie masz pojęcia o tym projekcie — śmieje się pod nosem. 

- Właśnie dlatego tu jesteś. Musisz mi uratować tyłek. 

Przyznaję, że zawaliłam. Miałam na głowie ogrom innych spraw związanych z firmą i ta jedna akurat mi umknęła. Na moje szczęście Normani jest bardzo zorganizowana i zorientowana. Bez niej raczej poległabym na tym spotkaniu. 

- Facet nazywa się Marcus Kane. Projekt dotyczy sztucznej inteligencji. System podobny do tego, który funkcjonuje u ciebie — tłumaczy. - Nie musisz nic więcej wiedzieć na ten temat. Wszystko ci zaprezentują. Najważniejsze jest to, żeby nie wyciągnął od ciebie więcej niż siedemnaście procent zysków ze sprzedaży. To BelloCorp wkłada w to pieniądze, a chyba nie chcesz, żeby cię orżnął. 

- Oczywiście, że nie — wychodzimy z windy na odpowiednim piętrze.

- Dobra, on nazywa się Marcus Kane, a my nie damy więcej niż siedemnaście procent. Coś jeszcze? - pytam, zatrzymując się przed salą konferencyjną. 

- To ojczym Griffin. - Kurwa — mruczę pod nosem. 

Biorę jeszcze kilka głębszych wdechów, po czym w towarzystwie Normani wchodzę do pomieszczenia. 

Na jednym z krzeseł siedzi mężczyzna w średnim wieku z lekko posiwiałymi włosami. Po jego lewej miejsce zajmuje inny facet, jednak dużo młodszy. Natomiast po prawej dostrzegam znajomą mi blondynkę. 

- Proszę wybaczyć mi spóźnienie. Te windy jeżdżą, jak im się podoba — kłamię. - Camila Cabello. - Podaję mężczyźnie dłoń. 

- Marcus Kane, a to moja... 

- Znamy się — uśmiecham się lekko. - Miło cię widzieć, Clarke. - Całuję kobietę w policzek. 

- Nie kłam. Wiem, że wolałabyś zobaczyć Lexę — śmieje się. 

Czuję się odrobinę niezręcznie. Zwłaszcza po jej komentarzu. Mimo śmiechu doskonale wiem, że nie żartowała. 

- Przejdźmy do interesów. 

***

 - O matko! Udało się! - W euforii rzucam się dziewczynie na szyję. - Wszystko dzięki tobie! 

- Nie przesadzaj. To ty tu jesteś szefową — uśmiecha się szeroko. 

- Teraz to aż żałuję, że już tu nie pracujesz.

- Racja, nigdzie nie znajdziesz drugiej takiej asystentki jak ja. 

- Niestety czekają mnie poszukiwania — wzdycham, opadając na swój fotel. 

Wyciągam z torebki telefon, który wyłączyłam przed spotkaniem. Kiedy urządzenie się uruchamia, dostrzegam na ekranie kilka nieodebranych połączeń i wiadomości od Lauren. Trochę panikuję, bo dziewczyna doskonale wiedziała, że jestem w firmie. Martwię się, że coś się stało. Chyba bym tego nie przeżyła. 

- Przepraszam, muszę zadzwonić — macham telefonem. - Widzimy się wieczorem. 

- Jasne. 

- Jeszcze raz dziękuję. 

Już nic nie odpowiada, tylko uchyla głowy i wychodzi. Za to ja szybko wybieram numer Lauren. 

- Coś się stało, kochanie? Nie mogłam wcześniej — odzywam się po kilku sygnałach. 

- Camz! Nareszcie! - Słyszę ulgę w jej głosie. - Dzwonił do mnie tata. 

- Wszystko w porządku? 

- Nie... Matka dostała zgodę na eutanazję. 

- Kurwa.

Nie wiem, co więcej mogę powiedzieć. Starałam się, ale nie wyszło. Nie mogłam nic zrobić.

- Kiedy? 

- Jutro z samego rana. Jeśli chcę się pożegnać z bratem, mam na to szansę dzisiaj do dziesiątej wieczorem. 

- Już jadę. 

Jasna kurwa cholera...  

iიsoოიio | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz