Ranek następnego dnia był mocno leniwy. Wstałem i zrobiłem sobie kawę. Wylot do Malezji miałem dopiero w środę, a do tego czasu miałem posiedzieć w Australii. Fajnie, że następny wyścig jest za tydzień, bo na pewno spotkam tam Natalie. Może jednak mam trochę szczęścia. Przynajmniej nie będzie mi robić wyrzutów, że jestem kierowcą f1, w przeciwieństwie do Edith. I w tym momencie przypominam sobie o tym, że jest z Ricciardo, a jej wujek to mój szef. Muszę się jak najszybciej stąd wyrwać. Najlepiej do Red Bulla. Tam będę miał szansę wygrywać wyścigi. No i zapewne spotykam jednego ze swoich idoli - Sebastiana Vettela. Naprawdę go lubię. Nie to ze jestem homo nie wiadomo, tak dla pewności. Mam nadzieję, że będę miał taką możliwość. Narazie czeka mnie cały sezon i dużo innych spraw. Trzeba by się przypomnieć rodzicom. Tylko po co? Nie wiem w sumie co mnie naszło. Po tym co mi zrobili? A raczej ojciec zrobił. Tak naprawdę matka tylko stała z boku i patrzyła, zero reakcji. Jak tak w ogóle można? Czy to jest ludzkie?
Po chwili z moich przemyśleń wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Powoli wstaje z kanapy, na której spokojnie dopijałem swoje poranne cappuccino i skierowałem się do wrót mojego pokoju. Po ich otworzeniu ujrzałem smętną twarz Daniela. Przez chwilę się nie odzywał, jakby mu odebrało mowę. W końcu postanowiłem przerwać niezręczną cieszę:
- Co tam? - wypaliłem. Po chwili mój kolega kieruje wzrok na mnie i mówi powoli:
- Edith mi wszystko opowiedziała. Teraz już wiem, o co chodzi. To trudne, zarówno dla mnie, jak i dla ciebie. Dla ciebie nawet bardziej. Wiem, że pewnie nie za bardzo pragniesz towarzystwa kogoś, kto jest partnerem twojego... nie wiem jak to określić. Hmm - przerywa i myśli. Po paru sekundach nabiera powietrza i kontynuuje - Ale chyba trzeba się z tym pogodzić. Sam nie jestem zadowolony, bo nie chciałbym być z byłą mojego kumpla. Wiem, że to rani, ale nie wiedziałem. - nagle nastaje grobowa cisza. Żaden z nas nie wie co powiedzieć. Szczerze powiedziawszy, wzruszyłem się. Nigdy nie znałem kogoś, kto tak zareagowałby w takiej sytuacji. A może zbyt mało ludzi znam, żeby o tym mówić? Mam lekką nie chęć do ludzi, a szczególnie do rodziny. Po tym co mi zrobili. Nagle czuję, że łzy napływają mi do oczu. Nie umiem ich powstrzymać. To mnie przerasta. Potrzebuję czegoś, co mnie zregeneruje. Ricciardo też zaczyna łkać. Padamy sobie w ramiona, w taki braterski uścisk. Taki rodzinny, chociaż tak naprawdę nie mam o tym zielonego pojęcia. Pojęcie ,,rodzina'' nic dla mnie nie znaczy. Nie kojarzy się z ciepłem, domem. Raczej z tyranią, zimnem, czymś nieznanym. Właściwie nie znałem większości swoich wujków, cioć czy kuzynów. Mój krąg był zamknięty na rodzicach, choć niedługo i tak zamknął się w ogóle. Tak, jakbym nie miał rodziny. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałem.
W tym momencie Daniel klepie mnie po plecach i próbuje się uśmiechnąć.
- Masz jakieś plany na dziś. Bo wiesz, siedzisz tak sam, a ja idę do swoich rodziców ich odwiedzić. Bez Edith. Może chcesz iść że mną? To przemili ludzie. Na pewno cię polubią, a ty ich. - szkoda, że nie słyszał moich myśli. Teraz też chce mi się płakać. On ma rodzinę. Normalną rodzinę. Ja nigdy jej nie miałem. Znowu nie potrafiłem zatrzymać łez. Australijczyk miał pytający wyraz twarzy. Żeby znowu nie było, że Daniel nic nie wie, postanowiłem, że wytłumaczę mu całą sprawę. A więc lekcję historii czas zacząć.
- Wiesz, właściwie to czemu nie, chociaż nie mam zbyt dobrych skojarzeń z rodziną. I znowu nic nie rozumiesz, prawda? Moje życie to jedna, długa i bardzo kręta droga. Nie chcę, żebyś znowu żył w niewiedzy, więc opowiem ci trochę, żebyś zrozumiał, w czym jest rzecz. Otóż mój ojciec, Charles Stewart, był za młodu kierowcą formuły 1. Nie odnosił większych sukcesów. Po jednym czy dwóch sezonach podziękowali mu i powiedzieli, że tutaj nie ma miejsca dla takich jak on. Był mocno wkurzony. Chciał im pokazać, co jest wart. Postanowił, że założy akademię dla przyszłych kierowców, głównie tych młodych. Nie miał za dużo chętnych, a prawdziwych talentów w ogóle. Aż do dnia, w którym do jego biednej, upadającej szkółki przyszedł Martin Cassidy, taki chłopaczek ze wsi. Trzeba mu jednak przyznać, że miał kopa. Był najszybszym małolatem w okolicy. Po jakimś czasie zainteresowały się nim zespoły f1. Tyle, że nie były to jakieś gówniane zespoły dysponujące autami Freda Flinstona, tylko Ferrari. Nieźle, nie? Jednym z jego warunków było, że zatrudnią mojego ojca jako trenera. Bardzo się lubili. Charles traktował go jak syna. Dla tego kontraktu byli gotowi zrobić wszystko, więc się zgodzili. Początek sezonu zapowiadał się dla niego bardzo obiecująco. Bardzo, to mało powiedziane - zdeklasował wszystkich rywali. Nikt nie miał z nim szans. Potem jednak pojawił się nieduży problem w postaci Nelsona Piqueta. On po prostu cały czas deptał Martinowi po piętach i wykorzystywał każdy jego błąd. W końcu nadeszła chwila prawdy - ostatnie w tym sezonie grand prix w Australii. Martin miał lekką przewagę nad Piquetem. Parę punktów, ale zawsze coś. Wystarczyło, że pokona Nelsona i będzie miał mistrzostwo świata w swoim debiutanckim sezonie. Dla ojca oznaczało to sławę i pieniądze, które były mu bardzo potrzebne, aby dalej prowadzić akademię. W najlepszym wypadku, jeżeli zatrudniliby go w Ferrari na dłużej, nie potrzebowałby jej prowadzić. Wszystko miał rozstrzygnąć ten wyścig. Kilkadziesiąt okrążeń. Co może pójść nie tak? Otóż dość sporo. Podczas ostatniego kołka w samochodzie Martina wybuchł silnik, odpadły koła i wjechał pędzącym ponad 200 na godzinę bolidem w bandę. Skutek był prosty - zginął. Mój ojciec nie mógł w to uwierzyć. Wiedzieli, że Piquet nie miał już szans. Zaczęli świętować. To mógł być niesamowity sukces, ale nie był. Najgorsza była jednak śmierć Cassidy'ego. To była wówczas najbliższa osoba dla Charlesa. Potem wszystko potoczyło się szybko. Ze sławy nici, z kasy nici, z roboty nici, bo go zwolnili. Potem poznał moją matkę, Rose Tarnack, a niedługo potem się z nią ożenił. To była kiedyś spoko laska, ale kiedy ostatni raz ją widziałem, wyglądała jak stare pruchno. Mniejsza z tym. Mijały lata, a ojciec dalej nie mógł sobie wybaczyć śmierci Martina. Myślał, że to jego wina, choć wszyscy mu mówili, że to nieprawda. Potem urodziłem się ja. To był 91 rok. Ach ten czas leci, no ale idźmy dalej. Stewart senior pomyślał, że zrobi ze mnie kierowcę wyścigowego. Nie chciał mnie jednak nazwać na cześć Martina, gdyż to imię oznaczało dla niego nie tylko najlepszego kumpla, ale także śmierć. Poza tym, jeżeli uda mi się dotrzeć wysoko, nie chciał być kojarzony z jego zgonem. Kiedy tylko podrosłem na tyle, żeby dosięgnąć pedałów ojciec zaczął mnie uczyć jazdy gokartem. Szło mi całkiem nieźle, nie ukrywam. Niedługo potem wygrałem kartingiwe mistrzostwa regionalne. Niby wiejska impreza, ale to zawsze sukces. Potem była formuła 2. Tutaj też byłem jednym z lepszych. W klasyfikacji generalnej miotałem się po podium, raz trzeci, raz drugi, raz pierwszy. Pod koniec sezonu miałem stratę siedmiu punktów do lidera. Jeszcze była szansa na wygraną. Wtedy f1 stanęłaby przede mną otworem. Spełnienie marzeń, i moich, i ojca. Wtedy podczas jednego z wyścigów poznałem tajną broń moich przeciwników, której wcześniej nie używali - psychologii. Przed startem mówili mi jedno czy dwa zdania, które wywracały mnie z równowagi. Za pierwszym razem uderzyłem przez przypadek w bandę, bo nie mogłem się skoncentrować. Ojciec był wściekły, bo spadłem poza podium. Innym razem zamyśliłem się i spowodowałem dość poważny wypadek. Nikt nie zginął, ale dostałem karę. I tak przez cały czas. To już stawało się rutyną: start, wypadek, kara, drący się ojciec. I tak z drugiego miejsca spadłem na szary koniec stawki. Po ostatnim wyścigu, kiedy razem z Charlesem wracaliśmy do domu, mój ,,kochany'' tatuś powiedział mi coś, co było dla mnie ciosem w czułe miejsce. Powiedział, że ,,lepiej by było, gdybym tam dzisiaj zginął. Przynajmniej nie byłoby wstydu. Martin umierał w chwale, a o tobie by po prostu zapomnieli. Taki ktoś nie zasługuje na pamięć, ani na nazwisko Stewart. Na nic nie zasługuje. Ty jesteś tylko kolejnym gównem, które chodzi po tej ziemi. Takie ścierwo jak ty nie ma prawa nawet żyć. Szkoda, że to ty jesteś moim synem, a nie Martin". Wtedy mnie podciął, a ja upadłem na ziemię. Wypadł mi chyba wtedy ząb. To wszystko na oczach matki. Oni się jednak tym nie przejęli. Zostawili mnie. Tak po prostu. Byłem na niego wkurzony, bo wiedziałem, że to nie tak powinien zachowywać się prawdziwy ojciec. Jemu nie zależało na mnie, tylko na osiągnięciu celu. Jego chore ambicje zniszczyły mi życie. Jeszcze tamtej nocy uciekłem z domu do cioci. Znaczy ona nic nie wiedziała, bo ukrywałem się w piwnicy. Szybko jednak wynająłem, a następnie kupiłem mieszkanie w Londynie, w którym mieszkam do dziś. Od tamtego czasu nie widziałem się z moimi pseudo rodzicami. Od tej pory nie miałem rodziny. Szukałem jej w Edith, ale jak widzisz, nie znalazłem. Według mnie z rodziną wygląda się dobrze tylko na obrazku, nigdzie indziej. - zakończyłem mój przedługi monolog. Zacząłem znowu płakać gdy uświadomiłem sobie, że nie mam nikogo. Jestem sam jak palec. - A jeżeli chodzi o to spotkanie z twoimi rodzicami, to spoko, jeżeli nie wyjdziemy na gejów. A teraz proszę, zostaw mnie samemu. Przepraszam, że cię wyganiam, ale muszę. Sorry. - powiedziałem do Ricciardo próbując powstrzymać łzy, który był wstrząśnięty moją opowieścią, ale to wszystko to prawda. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Jakby go sparaliżowało. Skierowałem go do wyjścia i zamknąłem drzwi. Wiedziałem, że tak nie wypada, ale chyba zrozumie moje zachowanie. Mam nadzieję, że się pozbieram i uda mi się nie wpaść w całkowitą depresję i nie popełnić samobójstwa. W sumie nie byłoby to złe, ale narazie muszę bliżej poznać Natalie. Potem może mnie nawet zabić pędząca ciężarówka z arabem-szaleńcem za kierownicą. Jeżeli okaże się, że jest taka jak wszystkie, bądź, co gorsza, taką jak Edith, to mogę popełnić samobójstwo. Nikt przynajmniej nie będzie płakał.Kolejny rozdział za nami. Trochę długi, wiem (ponad 1600 słów), ale chyba przeżyjecie. Mam nadzieję, że się podobało. Opinie piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam
topgearman
CZYTASZ
W pogoni za legendą
Novela JuvenilWielkie marzenia, szybkie samochody, nieoczekiwane romanse. Czy mając tyle spraw na głowie i będąc pod naciskiem przymusu wygrywania da się normalnie żyć?