Rozdział 3

13 0 0
                                    




Odetchnąłem głęboko. Spojrzałem na chłopca, niedługo miał zostać moim towarzyszem podróży. Powinien wiedzieć dlaczego czasami będę się budził z imieniem Iriny na ustach.

- To co nas łączyło, to nie było po prostu coś - zacząłem. - Irina była wiedźmą w mojej rodzinnej wiosce. Właściwie gdy się poznaliśmy dopiero szkoliła się na wiedźmę. Gdy byłem w twoim wieku, a ona miała siedemnaście wiosen, wziąłem ją pod swoją opiekę i uczyniłem moją żoną. -W czasie opowiadania uśmiech pojawił się na mojej twarzy.- Irina wyleczyła wielu mieszkańców wioski z ciężkich chorób więc wszyscy ją bardzo szanowali i byli jej wdzięczni za pomoc. Dwie wiosny po naszym ślubie dała mi córkę, Katrinę. Ostatniej jesieni ktoś powiedział świeckim o jej mocy - powiedziałem zdławionym głosem i opuszczając głowę zacisnąłem dłonie w pięści. - Byłem na  targu cały dzień kiedy ktoś zaczął wołać "Przecież to Irina!". Usłyszałem jej krzyk.

Przerwałem opowieść, to było dla mnie zbyt wiele. Łzy zaczęły cieknąć po mojej twarzy.

- Pamiętam płacz mojej córeczki-powiedziałem spoglądając mu w oczy.- Zobaczyłem je na stosie, który po chwili zapłonął. Krzyczałem, wyrywałem się i przepychałem. Wyciągnęłam ręce w płomienie. -Ściągnąłem rękawice pokazując poparzone dłonie.- Ale na nic były moje starania. Patrzyłem jak moja ukochana i córka obracają się w proch. Po tym wszystkim udałem się do kościoła. - Czułem jak na samo wspomnienie zaczyna ogarniać mnie furia. - Pozarzynałem wszystkich tam obecnych...cieszyłem się bolesną śmiercią tych wszystkich świń. - Złapałem Milla za ramiona. - Rozumiesz, prawda? Te wszystkie bezduszne istoty powinny już dawno zdechnąć.

Słucham jego historie, uważnie, pozwalając powiedzieć mu wszystko co chciał powiedzieć. Mimo, że nie byłem w jego sytuacji potrafię wyobrazić sobie jaki to ból...chociaż może i wiem jaki to ból. Spotkało mnie również cierpienie ze strony ludzi jak i kościoła, ale nie tak wielkie jak jego.

- Anton, to boli - mówię gdyż jego dłonie spoczywają nadal na moich ramionach mocno się zaciskając.

Jego słowa mnie uspokoiły.

- Przepraszam - mówię zdejmując dłonie z jego ramion i opuszczając głowę.- Wiesz, Mill? Nie ma sensu żebyś jechał ze mną, jeszcze bym cię zabił gdzieś po drodze.

Kręcę głową i spokojnie patrzę mu w oczy.

- Pojadę z tobą - odpowiadam krótko, ale rzeczowo.

=^.^=~~*~~=^.^=

Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Gdy dotarliśmy do jego chaty poczułem, że coś jest nie tak. Nie było mojego konia, a okolica wydawała się aż za cicha, chwyciłem więc za mój topór i dałem znak Millanowi, żeby się zatrzymał.

Zatrzymuje się na znak Antona i zaczynam nasłuchiwać. Na wszelki wypadek wyciągam sztylet. Powoli się rozglądam.

Słyszę szelest w krzakach, szykuje się do ataku, jednak wychodzi zza nich tylko wiewiórka.

Oddycham z ulgą, jednak  dalej pozostaje w swojej pozycji „Coś jest tu nie tak..." myślę.

Nagle słyszę krzyk Milla za moimi plecami.

Nie wyczułem jego obecności, a jednak był tuż za mną. Czuje ból i widzę krew pod moimi żebrami. Zginam się wpół.

Odwracam się i widzę upadającego chłopaka. Ktoś za nim stoi. Odruchowo rzucam topór w oprawce po czym łapie Milla, przytrzymując go za ramiona.

Przez zemdleniem zwracam się do Antona.

- Uciekaj, to czarownik.

Mimo słów Milla, nikogo nie ma już w pobliżu, na ziemi pozostał jedynie mój topór ubrudzony krwią. Kimkolwiek napastnik nie był nie jest na tyle głupi, żeby walczyć z raną. Biorę nieprzytomnego chłopaka na ręce i zanoszę go do domu. Jest ranny, ale nie jest to szczególnie głęboka rana. Ze znalezionych w domu ziół zrobiłem okład i kawałkiem szmaty opatrzyłem ją. Pozostaje mi tylko czekać, aż Mill się obudzi, wygląda na to, że musimy wcześniej opuścić to miejsce.

Z ciężarem otwieram oczy, nad sobą widzę Antona. Jego obecność mnie uspokaja.

- Musisz już wyjeżdżać - mówię zachrypniętym głosem.

- Musisz? - pytam zaskoczony. - Jedziesz ze mną.

- Posłuchaj mnie Antonie. Znam tego człowieka, który nas zaatakował - zaczynam słabo. - Jak byłem dzieckiem dostał zlecenie od kapłanów, aby zamordować mnie i moją rodzinę. Jednak przeżyłem i kryje się tutaj. Jeśli pojadę z tobą ty również staniesz się dla niego celem - kończę mocniejszym głosem.

- Myślisz, że boję się śmierci Mill? - pytam głośniej przez zdenerwowanie. - Nie mam nikogo dla kogo mógłbym żyć, żyje jedynie dla zemsty. Nie zostawię jedynej osoby, która była dla mnie dobra! Jesteś ranny, nie jesteś też za silny. Kto ciebie będzie chronił Mill?

- Ja...- zaczynam, ale szklą mi się oczy. Odwracam głowę, by na niego nie patrzeć.

- Pamiętasz co mi mówiłeś?

Patrzę się na niego, lekko obracam głowę dając do zrozumienia, że nie pamiętam abym mówił coś ważnego.

- „Uczucia to nie wstyd" - powtórzyłem jego wcześniejsze słowa. - Nie chowaj swoich łez.

Patrzę się Antonowi w oczy i zaciskam usta. Głos mi drży gdy zaczynam mówić.

- Antonie, jesteś wspaniałym mężczyzną. Nie chce abyś umarł z mojej winy.

- Wątpisz w moją siłę młody? - pytam z uśmiechem.

Marszczę brwi.

- Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś tak upartego - mocniej przyciskam szmatę do rany i siadam na łóżku.

- Jesteś pewny, że możesz już wstać?

- Tak, to płytka rana. Koń się odnalazł? - pytam i wstaje. Czuje ogromny ból w ranie, ale tylko zaciskam zęby.

- Tak, wrócił niedługo po tym jak zemdlałeś.

- To dobrze. Pójdę do znajomego i kupię  od niego konia. Ty zapakuj wszystkie potrzebne rzeczy z mojej chaty i nie ruszaj się beze mnie - mówię i pomału wychodzę z chaty.

- Mill! - krzyczę za nim.

- Tak?! - odkrzykuje i przystaje.

- Uważaj na siebie młody.

- Zawsze uważam. - mówię pod nosem i już szybszym tempem idę do stajennego.

Gdy chłopak odszedł zająłem się koniem i zacząłem szukać rzeczy, które mogą się przydać w dalszej podróży.

Po paru chwilach spotykam w końcu stajennego.

- Drogi przyjacielu! Chciałbym nabyć od ciebie najlepszego ogiera na długie podróże - mówię bez ogródek.

- Och! Myśliwy się gdzieś wybiera? - pyta wścibsko jak stare przekupki.

- Możliwe. Proszę cię daj mi najlepszego swego konia, przyjacielu.

- Tak jest. Już idę - mówi i po chwili widzę go prowadzącego pięknego, silnego konia.

- Za ile go chcesz? - pytam mając nadzieje, że nie weźmie dużo. On tylko macha ręką.

- Bierz go. Żadnych pieniędzy od ciebie nie chce. Bierz go za te wszystkie upolowane zwierzęta, które dawałeś mi za niską cenę - oddycham z ulgą. „Dobrze, że to powiedział, bo nie mam ani centa" biorę konia za lejce i prowadzę do chaty.

- Niech Bóg odpłaci ci to w dzieciach, przyjacielu! - mówię na odchodne.

Powiązani z WiedźmamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz