Ruszam przed siebie zdecydowanym krokiem, nieustannie będąc eskortowanym przez cudowne śpiewy skowronków, słowików, kawek i wróbli i grającego w słuchawkach zespołu “Omega” i ich chyba najlepszej piosenki “Dziewczyna o perłowych włosach”. Co rusz mijam grupki ludzi, z których większość ubrana jest niemalże jak na szczyt lata. Krótkie spodenki, koszulki z krótkim rękawkiem, albo na ramiączkach, dziewczyny w dżinsowych spodenkach krótszych od moich bokserek. Nawet trafia się jakiś niemal podręcznikowy Janusz w białych skarpetkach, sandałach i z wylewającym się ze spodni pokaźnym piwnym brzuchem; dzierżącym w jednej ręce swoją przepoconą bawełnianą koszulkę do bicia żony, a w drugiej jakiś harnasiopodobny tani trunek średnioprocentowy,. Zabawne... Gdy jest czerwiec i 20 stopni ludzie zachowują się, jakby był sam środek jesieni, a jak jest maj i 20 stopni, to zachowują się jak w środku lata.
Nigdy nie zrozumiem ludzi. Niby każdy inny, niby wszyscy gdzieś idą, dokądś zmierzają, biegają od banku do sklepu, tylko po to, żeby zmarnować swoją wypłatę na jakieś głupoty. Niby wszyscy żywi, niby żyjący w jakimś celu, a jednak dla mnie równie martwi i puści jak przydrożny kamyk. Jak losowy element mijanego krajobrazu.
Gdy docieram do przystanku autobusowego miasto żyje pełnią życia, według powszechnie przyznawanych standardów oczywiście, bo moje zdanie już znasz. Samochody mijają się na skrzyżowaniu, każdy na siebie trąbi, każdy się prześciga, każdy chce być pierwszy. Ludzie.
Idę labiryntem betonowych post-peerelowskich osiedli. Staję na przejściu, wchodząc w grupę ludzi czekających na zielone światło, ktoś nerwowo przestępuje z nogi na nogę, ktoś coś krzyczy przez telefon, ktoś bezmyślnie patrzy się bezmyślnym wzrokiem przed siebie. Ludzie.
O, już jest! Powietrze wypełnia charakterystyczny dźwięk. Zielone!
Podchodzę do tablicy z rozkładem jazdy, szukając numeru dwanaście. Z rozczarowaniem odkrywam że najbliższy jest dopiero za dwadzieścia minut. Myślę, żeby się przejechać do mojej “miejscówki”, w której zawsze spędzałem czas w dzieciństwie z kolegą. Jego już co prawda nie ma ze mną, ale miejsce pozostało. Spokojne takie, na skraju lasu i pola słoneczników, doskonale odgrodzone od LUDZI. Mało kto tamtędy przejeżdża.
Gdy tylko siadam na klejącej się od wolę nie wiedzieć czego ławeczce, mój mózg zaczyna robić mi chyba na złość. Dopadają mnie myśli i to takie, przed którymi właśnie chce uciec, jadąc na tą małą wycieczkę.
Żyję na tym świecie prawie siedemnaście lat. Młodsi by powiedzieli że to już starość, a dorośli pewnie wyśmiali, jednak ja wiem, że to nie ma znaczenia. To ja mam siedemnaście lat, a nie oni, nie czuję się ani stary, ani młody. Czuję się po prostu sobą.
Przez ten cały czas nigdy nie usłyszałem od nikogo spoza rodzinnego kręgu, że dobrze wyglądam, że ładnie się ubieram. Że w ogóle fajny ze mnie chłopak. Niby głupie, młody jestem to i sporo przede mną, ale gdzieś w głębi siebie czuję przemożną potrzebę usłyszenia tego. Dziwny jest ten świat. Może byłoby inaczej gdyby ludzie byli… ludźmi? Dopiero teraz, gdy uciekam wzrokiem na bok, zauważam siedzącą tuż po lewej dziewczynę, wpatrzoną w ekran telefonu brunetkę, ubraną bardzo atrakcyjnie, ale na pewno nie wyzywająco. Czarna, skórzana kurtka, bordowa koszulka, jasne dżinsy z dziurami na kolanach, markowe adidasy. Oczy skryte pod czarnymi okularami z niebieskimi przyciemnieniem, wyraźnie zaznaczone kości policzkowe, chuda, a i tam niżej wszystko na swoim miejscu. Kurdę, śliczna jest, a może by tak do niej….
-Ładna kurtka. - jej głos przecina powietrze jak szabla, mimo tego, że jest cichy i spokojny, zupełnie normalny, a ona nie odrywa wciąż wzroku od swojego smartphona. Zawieszam się. Siedzę jak wryty i patrzę na nią jak idiota, czuję jak zaczynam się czerwienić. Nie mam bladego pojęcia co zrobić… - Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył. Serio, wyglądam aż tak źle?
-Nie...Nie...Ja nie tak… - drżącym głosem staram się jej odpowiedzieć sensownie, ale słowa jakoś się nie składają w całość. Świat wokół zdaje się najpierw spowalniać, a potem zupełnie znika, zostajemy tylko ja wyglądający teraz jak totalny debil i ona wciąż nie odrywając wzroku od Facebooka.
-Nie no spoko, wiem przecież. - w końcu podnosi wzrok, ściąga okulary, patrzy na mnie swoimi brązowo-zielonymi oczami i uśmiecha się kącikiem karmazynowych ust.- Ale serio, fajna kurtka. Bardzo dobrze wygląda w naturalnym, ale nieco zacienionym odcieniu skóry.
-Dziękuje, miałem też do wyboru czarną, trochę podobną do twojej…- już zaczynam brzmieć sensownie, jednak stres mnie nie opuszcza, czuję jak kropla potu spływa mi po karku. Chcę dalej ciągnąc swój nieporadny wywód, ale ona jakby czytając mi w myślach nie daje mi się skompromitować.
-Nieeee, w brązie wygląda zdecydowanie lepiej, zwłaszcza z jasnymi joggerami, białą koszulą, i czarnymi butami.
Właśnie takie teraz mam na sobie...
-Dziękuję, miło mi. - zaczynam się uspokajać, z twarzy schodzi idiotyczny wyraz, sam subtelnie się uśmiecham. - Ty też całkiem wyglądasz w swojej. Czerń idealnie komponuje się z jasnym dżinsem, oraz bordową koszulką i sportowymi butami.
Właśnie takie teraz ma na sobie...