Rozdział 27

8 0 0
                                    




Wcześnie wstaje, ale postanawiam jeszcze poleżeć w jego objęciach. Gdy śpi przyglądam się jemu. Widać kilkudniowy zarost na jego twarzy, pasuje mu. „Wiem, że dawno z tobą nie rozmawiałem Boże, jednak chce cię o coś poprosić. Proszę przywróć mi pamięć. Chce pamiętać tego człowieka" modlę się w myślach. Dotykam swoim czołem jego czoła i zamykam oczy. Oby Bóg mi pomógł.

Czuję jak coś łaskocze mnie w czoło. Otwieram zaspane oczy i z zaskoczeniem patrzę prosto w szare oczy Milla.

- Dzień dobry - mówię z uśmiechem i odrobinę się od niego odsuwam.

- Dzień dobry lisku - mówię z uśmiechem - Jak się spało?

- Bardzo dobrze. Nie miałeś koszmaru - zauważam.

- Zapach twoich włosów pozwolił mi spokojnie spać - odpowiadam.

- Morał z tego jest taki, że musimy częściej tak spać - mówię z figlarnym uśmiechem. Mój wzrok przyciąga jego obojczyk, na którym jest malinka.

- Uwierz mi, że to nie pierwszy raz kiedy tak spaliśmy.

- W to nie wątpię - w końcu robiliśmy jeszcze inne rzeczy, bardziej nieprzyzwoite. Opuszkami palców jeżdżę po jego obojczyku. Wiedziałem, że długo im się nie oprę.

Przechodzą mnie dreszcze.

- Co robisz Mill? - pytam zdezorientowany.

- Przepraszam, one za bardzo kuszą - mówię niewinnie.

- Nie przeszkadza mi to - mówię - Ale nie chcę żebyś niczego żałował, a ja mogę nie być w stanie się powstrzymać.

- Masz racje - mówię i się od niego odsuwam. Dlaczego daje mu nadzieje? A może ja sobie daje nadzieje aby go pokochać. Czuje się tak jakbym musiał wybierać miedzy nim a samotnością. Jakbym już nie mógł pokochać kogoś innego.

- Nie rób takiej markotnej miny - czochram go po głowie.

- No wiesz co? Właśnie filozofowałem - mówię z udawanym wyrzutem.

- No wiesz co? - przedrzeźniam go - Żeby mi tak kraść plany na przyszłość?

Zaczynam się śmiać, ten człowiek wie, jak mnie rozweselić. Siadam na ziemi i z uśmiechem się rozciągam.

- Niedoszły panie filozofie, czas ruszać dalej - mówię w dobrym humorze.

- Tak jest, kapitanie!

- Widzę, że z liska awansowałem na kapitania - mówię z uśmiechem i dogasam ognisko. Wsiedliśmy na konie i w dobrych humorach ruszyliśmy w dalszą drogę.

Po drodze rozmawialiśmy wesoło omijając tematy przeszłości.

W końcu markotna atmosfera nas opuściła. Cieszę się, że znaleźliśmy wspólny język i mamy podobne poczucie humoru. Z daleka widzę domy.

- Jedziemy przez miasto czy je omijamy? - pytam.

- Jak uważasz, mi jest wszystko jedno.

- Powinieneś na koniec jeszcze dodać „panie kapitanie" - zauważam z uśmiechem - Ja bym tam pojechał. Może spotkamy kogoś ciekawego.

Ruszyłem w stronę miasta.

- Zakryj uszy, lisku - mówię do niego gdy widzę, że dalej nie naciągnął na głowę kaptura.

- Ano faktycznie - mówię i zarzucam kaptur na uszka. Docieramy do miasta.

Wyłapuję ciekawskie spojrzenia ludzi. Moją uwagę zwraca kartka wisząca na jednym z budynków.

- Szlag - mówię pod nosem po czym zwracam się do Milla -Zawracaj.

Nie rozumiem o co mu chodzi, po chwili widzę kartkę z moją podobizną „Cholera" myślę i próbuje zawrócić konia, ale drogę torują mi strażnicy. „Już po mnie".

- W czym mogę pomóc, panowie? - zwracam się do strażników zwracając ich uwagę na mnie.

Kiedy Anton ich zagaduje zeskakuje z konia i uderzam go w biodro. Ten się zrywa i pędzi na strażników. Wykorzystując zamieszanie znikam w bocznych uliczkach. „Muszę się stąd jakoś wydostać" myślę i biegnę przez ciemne zaułki.

Blokuje uderzenie miecza toporem. Niedługo sam będę musiał uciekać, ale najpierw Mill musi się wydostać z miasta.

„Błagam Anton, uciekaj" myślę biegnąc przed siebie. Przeklinam pod nosem widząc jak wielkie jest to miasto. Na pewno nie uda mi się stąd wydostać w ciągu kilku godzin.

Widzę kolejnych strażników biegnących w moją stronę, pora uciekać. Odwracam się i zaczynam biec, chowam się za jednym z budynków.

Jak dobrze, że mam doskonałą orientacje w terenie. Przed sobą widzę bramę, jednak zamiast do niej biegnąc zatrzymuje się. Nie mogę zostawić Antona. Zawracam i biegnę jego zapachem, przynajmniej teraz wiem, gdzie uciekać.

Biegnę uliczkami, słyszę bieg grupki strażników. Zaraz do ciebie dołączę Mill.

Skręcam i prawie wpadam na Antona. Jednak w porę się zatrzymuje.

- Tędy - mówię cicho i łapie go za rękę. Mam nadzieje, że przy bramie nie pojawili się strażnicy.

Biegnę za Millem, co jakiś czas spoglądam do tyłu jednak nikogo nie widzę.

- Coś za cicho jest - mówię, ale nie przestaje biec. Jeszcze tylko kilka przecznic.

Nagle z jednej z uliczek wybiega strażnik.

- Zawracaj Mill! - krzyczę.

Jego głos dźwięczy mi w uszach, robię co mi mówi. Zawracam i skręcam w inny zaułek. Jednak tam również byli strażnicy. Zostałem osaczony od tyłu i z przodu.

- Nie ruszaj się, to może przeżyjesz - mówi jeden ze strażników ściągając hełm. Sądząc po jego opończy to ich przełożony. Gestem ręki nakazał opuścić strażnikom broń, a sam zaczął mi się przyglądać.

Biegnę za Millem, zatrzymuję się w porę.

- Jestem Xawer, przywódca strażników w tym mieście. A ty kim jesteś? - pyta, ale bez wrogości. Sądząc po jego obliczu to rozsądny człowiek, który nie zabija bez potrzeby.

- Millan, panie - mówię z szacunkiem. On tylko kiwa głową.

- Millanie, chodź. Zaprowadzę cię do mojego pana i wtedy zdecydujemy co z tobą zrobić - mówi.

- Kim jest twój pan Xawerze? -pytam wychodząc zza ściany, Mill nigdzie sam nie pójdzie.

Xawer zwraca uwagę na Antona.

- Jest zarządcą tego miasta, on postanawia co robić z takimi jak wy - tłumaczy spokojnie.

Kiwam głową. Rozmowa z nim jest lepszym rozwiązaniem niż walka.

Powiązani z WiedźmamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz